[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skarłowaciałych jałowców i zachodni stok grzbietu, z którego zeszli, dawały wystarczającą osłonę.
Wypili trochę wody z manierki, położyli się i usnęli.
Pod niskimi drzewami leżały grubsze gałęzie. Zebrała kilka, wygrzebała niewielką jamę w zakątku
między przysypanymi ziemią kamieniami, ułożyła drewno i skrzesała iskrę. Wyschnięte liście i drobne
gałązki zajęły się od razu. Potem suche gałęzie rozkwitły pachnącym żywicą jasnym płomieniem.
Zdawało się, że dalej od ognia jest już zupełnie ciemno, na przepastnym niebie znowu pojawiły się
gwiazdy.
Trzask płomieni przebudził śpiącego. Usiadł, przetarł rękami brudną twarz, potem wstał sztywno i
podszedł do ognia.
- Nie jestem pewien... - zaczął sennie.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Wiem, ale bez ognia nie przetrwamy nocy. Jest za zimno. - A po chwili dodała: - Chyba że znasz
jakieś czary, które by nas ogrzały albo ukryły płomienie...
Usiadł tuż przy ogniu i splótł ręce na kolanach.
- Brr! - Zadrżał. - Ogień jest o wiele lepszy od czarów. Stworzyłem dookoła drobną iluzję, gdyby ktoś
tędy przechodził, wydamy mu się patykami i kamieniami. Jak sądzisz, będą nas ścigać?
- Boję się tego, ale nie przypuszczam, by próbowali. Nikt prócz Kossil nie wiedział o twojej obecności.
Kossil i Manana. Oboje nie żyją. Ona z pewnością była w Sali, gdy ta runęła. Czekała przy klapie. A
inni, cała reszta, myśli pewnie, że byłam w Sali albo przy Grobowcach, i zginęłam podczas trzęsienia
ziemi. - Także objęła ramionami kolana i zadrżała. - Mam nadzieję, że inne budynki ocalały. Ze wzgórza
trudno było coś zobaczyć w tym kurzu. Na pewno nie wszystkie domy i świątynie są zniszczone. W
Wielkim Domu sypiały dziewczęta.
- Chyba tylko Grobowce pochłonęły same siebie. Kiedy odchodziliśmy, zauważyłem złoty dach jakiejś
świątyni. Stała jeszcze. A na wzgórzu widziałem uciekających ludzi.
- Co powiedzą, co sobie pomyślą... Biedna Penthe! Pewnie zostanie teraz Najwyższą Kapłanką
Boga-Króla. A przecież to ona zawsze chciała stąd uciec, nie ja. Może teraz ucieknie... - Tenar
uśmiechnęła się. Wypełniała ją radość, której nie mogła przytłumić żadna myśl smutna czy ponura, ta
sama radość, którą odczuła budząc się w złotym blasku. Otworzyła sakwę i wyjęła dwa małe, płaskie
bochenki. Jeden podała Gedowi, w drugi wgryzła się sama. Chleb był twardy, kwaśny i bardzo smaczny.
Przez chwilę przeżuwali w milczeniu.
- Jak daleko jesteśmy od morza?
- Dwa dni i dwie noce trwało, zanim tu dotarłem. Powrót zajmie nam więcej czasu.
- Jestem silna - oświadczyła.
- Jesteś. I dzielna. Ale twój towarzysz podróży jest zmęczony - odparł z uśmiechem. - I nie mamy już
chleba.
- Czy znajdziemy wodę?
- Jutro, w górach.
- A czy możesz zdobyć dla nas jedzenie? - spytała niepewnie i nieśmiało.
- Polowanie wymaga czasu. I broni.
- Myślałam, wiesz, że czarami...
- Mógłbym przywołać królika - mruknął, grzebiąc w ognisku krzywą gałęzią jałowca. - Wszędzie wokół
nas króliki wychodzą teraz ze swoich jam. Wieczór to ich pora. Mógłbym zawołać któregoś jego
imieniem i przyszedłby. Ale czy potrafiłabyś zabić, obedrzeć ze skóry i ugotować królika, którego
przywołałaś w ten sposób? Mnie wydaje się to nadużyciem zaufania.
- Owszem. Myślałam, że mógłbyś po prostu...
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
- Sprowadzić kolację? - dokończył. - Och, mógłbym. Na złotych półmiskach, jeśli masz ochotę. Ale to
iluzja, a jedząc iluzje człowiek kończy bardziej głodny, niż kiedy zaczynał. To równie posilne jak jedzenie
własnych słów. - Widziała, jak w mroku błysnęły jego białe zęby.
- Dziwna jest twoja magia - stwierdziła z godnością, należną w rozmowie między równymi sobie, gdy
Kapłanka przemawia do Maga. - Można odnieść wrażenie, że nadaje się tylko do wielkich spraw.
Dołożył drewna do ognia i płomienie rozbłysły pachnącymi jałowcem fajerwerkami iskier i trzasków.
- Naprawdę potrafisz przywołać królika? - spytała nagle Tenar.
- Chcesz, żebym to zrobił?
Kiwnęła głową.
Odwrócił się plecami do ognia i zawołał cicho w niezmierzony, rozświetlony gwiazdami mrok:
-Kebbo... O kebbo...
Cisza. %7ładnego dzwięku. %7ładnego ruchu. Ale po chwili, na samym skraju kręgu światła ogniska,
zobaczyła: okrągłe oko jak czarny kamyk, tuż przy ziemi. Krzywizna kosmatego grzbietu, ucho, długie,
uniesione, czujne.
Ged przemówił znowu. Ucho drgnęło, nagle z cienia wynurzyło się drugie. Tenar przez moment widziała
zwierzątko w całości, gdy odwracało się, by cichym, zgrabnym susem powrócić do swoich nocnych
spraw. - Ojej - zawołała wypuszczając oddech. - Jak ślicznie! Czyja też mogłabym to zrobić? -
zainteresowała się.
- Cóż...
- To pewnie sekret - domyśliła się.
- Sekretem jestimię królika. A przynajmniej nie należy się nim posługiwać bez powodu. Ale moc
przywoływania nie jest tajemnicą. Raczej darem czy może talentem.
- Aha. I ty ją posiadasz. Wiem! - W jej głosie brzmiała pasja, zle skrywana pod udawaną ironią.
Ged spojrzał na nią, ale nie odpowiedział.
Naprawdę był jeszcze bardzo zmęczony starciem z Bezimiennymi, zużył swe siły w dygocących
tunelach. Zwyciężył wprawdzie, ale nie miał ochoty na radość. Po chwili zwinął się znowu jak najbliżej
ogniska i zasnął.
Tenar dokładała do ognia i wpatrywała się w lśnienie jaśniejących od horyzontu po horyzont zimowych
gwiazdozbiorów. Wreszcie jej głowa stała się ciężka od wspaniałości nieba i ciszy. Zapadła w drzemkę.
Zbudzili się oboje. Ogień zgasł. Gwiazdy, na które patrzyła, lśniły teraz ponad szczytami gór, a nowe
wznosiły się od wschodu. To chłód ich obudził, suche zimno pustynnej nocy, wiatr niby lodowe ostrze. Z
południowego zachodu nadciągała zasłona chmur.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Drewno wypaliło się niemal do końca.
- Chodzmy - rzekł Ged. - Wkrótce będzie świtać.
Szczękał zębami tak, że z trudem go rozumiała. Ruszyli, wspinając się długim zboczem ku zachodowi.
Krzaki i kamienie były czarne w świetle gwiazd i szło się łatwo jak w dzień. Po chwili, rozgrzani
marszem, przestali dygotać. Szli z większą swobodą. O wschodzie słońca stanęli u stóp gór, które do tej
chwili niby mur zamykały życie Tenar.
Zatrzymali się w zagajniku drzew, których złote, drżące liście wciąż lgnęły do gałęzi. Ged powiedział, że
to osiki. Dotąd znała tylko jałowce i słabowite topole rosnące przy zródłach rzeki, i jeszcze czterdzieści
jabłoni z sadu Miejsca. Jakiś ptaszek wśród gałęzi wołał cienko: dii, dii. Pod drzewami płynął wąski, lecz
bystry strumyk, szumiący, przelewający się po kamieniach i progach zbyt szybko, by zamarznąć. Tenar
niemal się go bała. Przyzwyczaiła się do pustyni, gdzie wszystko było wielkie i poruszało się wolno:
leniwe rzeki, cienie chmur, krążące w górze sępy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl