[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przychodzę, żeby cię szukać.
I utykając, zaczął pomału, z wysiłkiem wchodzić, schodek po schodku.
Za stary był już na takie trudy.
Pokój Leonarda znajdował się tuż pod automatycznym mechanizmem włączającym światło
latarni i był dokładnie taki, jak go Nestor zapamiętał: zawalony żeglarskimi mapami
rozłożonymi na stołach pod oknem. Wszędzie leżały też porozrzucane książki i tablice
korkowe, na których Leonard lubił przyczepiać papiery i karteczki różnych rozmiarów.
Pokój podróży...
...i przygód.
Nestor przysiadł na stopniu w progu, żeby złapać oddech. Popatrzył na rulony map, na zmięte
i rozłożone arkusze, na papiery, na których latarnik nakreślił koła i zaznaczył pozycje, i
uśmiechnął się na myśl o Kalipso, która teraz dzieliła z Leonardem tę jego niewyczerpaną
pasję. Pomyślał o małej i delikatnej bibliotekarce z miasteczka, o tym, jak to spotkał ją po raz
pierwszy pięćdziesiąt lat temu w starym parku na wzgórzach, z jej dwoma pudelkami.
Pomyślał o jej dokładności, o jej nienagannych katalogach książek i spróbował ją sobie
wyobrazić, jak usiłuje przekonać Leonarda, żeby zrobił porządek w swoim pokoju w latarni.
Jego mapy. Jego podróże.
- Dobra, Leonardzie, przeklęty uparciuchu - mruknął Nestor, dzwigając się z trudem na nogi.
- Można wiedzieć, gdzie przepadłeś tym razem?
On i Kalipso wypłynęli łodzią bez żadnych wyjaśnień.
Ostatecznie nie musieli się tłumaczyć, byli dorośli i odpowiedzialni. Nie mogli przewidzieć,
że właśnie w tych dniach pojawi się w miasteczku Anita Bloom z tajemniczym zeszytem
podróży i że Klub Podróżników w Wyobrazni powróci tak jawnie, głośno dając o sobie znać.
Nestor nie mógł być pewien, czy Leonard ma egzemplarz zeszytu Morice'a Moreau, ale
przecież musiał to sprawdzić.
Zaczął przeglądać książki i notatki, które Leonard porozrzucał po całym pokoju. Jak zwykle
dotyczyły podróży i poszukiwań. A jedynym celem jego poszukiwań było odnalezienie
konstruktorów drzwi, tych ludzi, którzy zbudowali Wrota Czasu, czy też je przywiezli do
Kilmo-re Cove. Niewiele udało mu się o nich dowiedzieć z wyjątkiem tego, że oznaczali
swoje dzieła sylwetkami zwierząt i że często były to trzy żółwie. Według Leonarda żółwie
były symbolem morskim, a zatem konstruktorzy powinni byli przybyć z morza. Ale co się z
nimi stało potem? Czy powrócili na morze? Czy zmarli? Czy przekazali komuś swoją
wiedzę?
To, co Leonard i Nestor wiedzieli z absolutną pewnością, to było tylko to, że konstruktorzy
wrót połączyli ze sobą pewne miejsca, a ich drzwi stanowiły najkrótszą drogę do tych miejsc.
Same drzwi, przynajmniej na oko, były wykonane z najprostszych elementów: z drewna, z
ozdobnymi kluczami i z zamkiem mniej lub bardziej skomplikowanym. Jednak ich sekretu i
tajemnicy, przez kogo zostały skonstruowane, nigdy nie udało się odkryć.
Nestor przejrzał notatki Leonarda.
- Wyspy, wyspy i jeszcze raz wyspy. Dokąd tym razem się udałeś? I czego szukasz?
Zatrzymał się nad mapą żeglarską, która ukazywała drogę morską między Kornwalią a
Irlandią. Leonard napisał na tej mapie zdanie, które Nestor w pełni podzielał. Zdanie, jakie
sam często i od dawna powtarzał, jeszcze przed zaginięciem Penelopy:
Konstruktorzy drzwi wszyscy umarli.
- Brawo, uparciuchu... - mruknął ogrodnik. - Wreszcie to do ciebie dotarło. Wszystko,
co możemy teraz zrobić, to zabezpieczyć drzwi.
A jednak...
A jednak zawsze było coś, co w głębi duszy niepokoiło Nestora, kiedy tylko pomyślał o
drzwiach. Tyle lat bezskutecznych poszukiwań... i... na co to wszystko?
Nawet, jeżeli wszyscy nie żyją..
Brzmiał dalszy ciąg notatki Leonarda.
... czy to możliwe, żeby nie przekazali komuś sekretu swej sztuki?
Czytając te zapiski, Nestor się uśmiechnął. Obok mapy, istotnie, leżała książka o
niedwuznacznym tytule:
Na okładce był portret Dantego Alighieri. Leonard pokrył notatkami każdą stronicę,
podkreślając pewne fragmenty i wklejając karteczki ku pamięci.
- A to skąd się u niego wzięło? - zadał sobie pytanie stary ogrodnik, podczas gdy wiatr
gwałtownie pędził coraz to głośniej ryczące fale.
Upuścił książkę na papiery i zaczął szperać między stosami map i zabazgranymi tomami,
dopóki nie znalazł tego, czego szukał. Radio, pogrzebane pod dziesiątkami pogniecionych
egzemplarzy National Geografie.
Radionadajnik w latarni morskiej to była czarna bakelitowa skrzynka, wielkości małego
telewizora, którą zainstalował Peter Dedalus tuż przed opuszczeniem mia-
steczka. Według Leonarda nigdy naprawdę nie działał, ale Peter był przeciwnego zdania.
Nestor spróbował sobie przypomnieć, jak się to radio obsługiwało. Sprawdził, czy jest
włączone, a potem przyszło mu do głowy, że większość mechanizmów zaprojektowanych
przez Petera nie potrzebowała zasilania, wystarczało je potrzymać czas jakiś na słońcu.
Sapiąc, wziął radio pod pachę i wyszedł z pokoju. Wspiął się po ostatnich stopniach na sam
szczyt wieży i otworzył niskie drzwi na balkonik, który okrążał wielką latarnię.
Uderzył go podmuch wiatru, tak silny, że się zatoczył. Wiatr potargał mu włosy.
Nestor postawił radio na ziemi, włączył je i czekał, aż baterie słoneczne, jakie Peter
zamontował na obudowie, wchłoną dosyć światła, by uruchomić wewnętrzny mechanizm.
Tymczasem okrążył wolno balkonik, spoglądając z góry na zatokę Kilmore Cove i zalesione
wzgórza Shamrock Hills.
Potem przeniósł radio na klatkę schodową, zamknął drzwi, poczesał się i oparł o pobielaną
ścianę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]