[ Pobierz całość w formacie PDF ]

276
John Kennedy, umiejący zainspirować całe pokolenie, natchnąć miliony młodych ludzi
przesłaniem, któremu są wierni do dziś.
Wielkość Kennedy ego nie polegała na tym, że powiedział ludziom: dzięki mnie bę-
dzie wam lepiej, ale że powiedział, iż będzie trudniej, bo każdy musi teraz dać z siebie
więcej, niż dawał dotychczas. Nie odwoływał się do tego, co w ludziach małe, ale do te-
go, co w nich wielkie. Jego prezydentura była wezwaniem do wielkości. Bycie młodym
miało oznaczać bycie aktywnym. Kennedy uważał, że siła woli jest punktem wyjścia
do rozwiązania problemu. Był przekonany, że wigor ma niemal moc sprawczą (kochał
zresztą to słowo). O problemach mówił:  wyzwania , by podkreślić, że są to zadania,
a nie kamienie, które spadają nam na głowy, ciężary, z którymi nic nie możemy zrobić.
Wzywał do poświęceń, apelował, szczególnie do młodych, by dali z siebie to, co najlep-
sze. Mówił, że będzie prosił o wiele, i prosił o wiele. Prosił, nie obiecując nic w zamian.
Kennedy rzucił młodym ludziom wyzwanie, dał im poczucie uczestniczenia w czymś
nadzwyczajnym, czymś, co określi ich życie i nada mu sens. Waszyngton zapełnił się
wtedy młodymi inteligentnymi prawnikami, studentami i profesorami nauk społecz-
nych. Wielu z nich nigdy wcześniej nie myślało nawet o pracy w rządzie albo dla rządu.
277
A teraz stali siÄ™ wyznawcami nowej wiary, czuli w sobie nowÄ… energiÄ™. Nie jechali do
Waszyngtonu, by zrobić kariery. W każdym razie nie tylko i nie przede wszystkim po
to. Jechali, by zrobić coś dla kraju. Ich życie zostało odmienione. Ich moralną krucjatą
była walka o prawa obywatelskie. Ich liderem, po śmierci Johna, został młodszy z braci,
Robert, bezwzględny, zimny, ostry, agresywny.  Człowiek ze skały , jak go nazywano,
który okazał się idealistą, niemogącym przejść do porządku dziennego nad faktem, że
są ludzie, którzy potrzebują pomocy, a jej nie dostają.
Kennedy mógł inspirować młodych ludzi, bo potrafił do nich trafić. A trafiał, bo
używał odpowiednich słów i odpowiedniego języka. Nie języka korzyści, interesów,
biznesu, ale języka idealizmu, wiary, nadziei, służby. Mógł być wyśmiany, a został zro-
zumiany. Mogli mu zarzucić patos, a przyjęli przesłanie. Trzeba zajrzeć do jego wystą-
pienia inauguracyjnego, by zrozumieć, do czego się odwoływał:  Nie zapominajmy, że
jesteśmy dziedzicami naszych przodków, którzy dokonali w Ameryce pierwszej rewo-
lucji. Ale niech niesie się słowo, do naszych przyjaciół i naszych wrogów, że pochodnia
została przekazana nowej generacji Amerykanów. (. . . ) Będziemy potrzebowali kom-
promisu. Ale będą to kompromisy dotyczące spraw, a nie zasad. Kompromisowi może
278
podlegać nasze stanowisko, ale częścią kompromisu nie możemy być my sami. Możemy
rozwikłać konflikt interesów bez zapominania o naszych ideałach . W ustach którego
polskiego polityka takie słowa nie brzmiałyby sztucznie?
PROBLEMY PRZYWÓDZTWA
Nie ma co bagatelizować problemów przywództwa czy nawet po prostu problemów
związanych z byciem politykiem. Wspomniałem o tym, jak próbowano zniszczyć naj-
wybitniejszych amerykańskich prezydentów. Abraham Lincoln, ustosunkowując się do
różnych oskarżeń, powiedział krótko:  Gdybym miał czytać to, co się o mnie pisze,
nie mówiąc już o odpowiadaniu na ataki na mnie, musiałbym zamknąć interes . Nie
zamknął, tylko robił swoje. Tak jak wielki brytyjski premier Benjamin Disraeli, który
w 1867 roku, na rok przed objęciem funkcji, mówił o podziale na biednych i bogatych
i o tym, od czego musi zacząć, by ten podział przezwyciężyć. Mówił prosto:  Muszę
przygotować umysły ludzi i moją partię . Aż dziw, że nie mówił o kosztach reform,
279
o tym, że elektorat na takie radykalne zmiany nie jest przygotowany, więc nie ma co
liczyć, że je zrozumie i poprze, o tym wreszcie, że  w związku z tymi kłopotami 
trzeba reformy odłożyć na pózniej. To jest, być może, największa różnica między przy-
wódcami a nieprzywódcami. Ci pierwsi, wiedząc, że coś należy zrobić, pytają siebie
i innych  jak , ci drudzy pytają  czy i najczęściej odpowiadają  może pózniej .
Ale krytykując niedostatki przywództwa, naprawdę warto polityków trochę docenić.
W jakiej innej profesji, w kraju nietotalitarnym, człowiek poświęca niemal wszystko,
w tym swą karierę, dla dobra narodu? W życiu prywatnym oczekujemy, że ludzie będą
forsowali własne interesy w granicach prawa. W życiu publicznym wymagamy, by lu-
dzie poświęcali własne interesy dla dobra państwa. Oczywiście mówimy o sytuacjach,
nie tak częstych w naszej polityce, gdy ktoś idzie do polityki, bo już zrobił karierę (i
jakieś pieniądze) w jakiejś innej dziedzinie. Gdy do polityki idzie nie po to, by zrobić
karierę (nic w niej złego), ale by zrobić coś dla innych. Mówimy o modelu, w którym
ktoś składa swe interesy na ołtarzu postępu, a nie o zwykłej polityce, w której niemal
powszechnie za miarę sukcesu uznaje się przyrost gotówki na koncie.
280
Ale jeśli ktoś politykę i służbę traktuje poważnie, jest to dla niego wielki test. Lu-
dzie, przyzwyczajeni do oglądania tych, których znają, lubią i kochają, całą masę czasu
muszą spędzać z obcymi. Poprzeczka jest tu postawiona na niebotycznej wysokości.
Nawet kochanym osobom trudno przecież czasem powiedzieć prawdę.
Nawet im trudno dochować absolutnej wierności. Wielkiej energii trzeba, by przy-
jaznie traktować ludzi, których prywatnie, być może, nie chciałoby się znać. Trzeba po
prostu kochać ludzi, mówi polski prezydent. Ma w tym punkcie bardzo dużo racji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl