[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miłością: nie zawsze zdolną wszystko zrozumieć, mo\e 
nie dość głęboką i nie dosyć trwałą... Niech pani lepiej
zachowa to, co pani ma...
 Nie mogę.  Głos miała szorstki i suchy, mówiła
z trudem.  Powiedział pan, \e go kocham. To prawda. I
myślę sobie  nie wiem na pewno, ale tak mi się zdaje 
\e kochać, to mo\e znaczy: do niczego nie zmuszać,
pozwolić komuś być sobą. Nie \ądać więcej, ni\ on mo\e
czy te\ chce dać. Wydaje mi się, \e to jedyne, co mogę
zrobić dla niego  to dać mu wolność. Właśnie i tę: wolność
wyboru...
 Czy to oznacza, \e mimo wszystko...
 Tak.
Jego oczy były znu\one i chłodne, kiedy powiedział:
 Có\, to zlecenie  Bio-Vit" wykona tak\e. To w końcu pani
sprawa... Ja tylko mogę radzić: niech pani jeszcze pomyśli,
zanim będzie za pózno.
Straciła całą poprzednią pewność siebie; powiedziała
zupełnie cicho, matowym, bezdzwięcznym głosem:
 Sądzi pan... \e on mo\e odejść? śe  odejdzie...? śe
mo\e nawet  ju\ teraz, ju\ od razu  nie zechce do mnie
wrócić?
 Nie wiem. Naprawdę nie wiem.  Teraz istotnie
westchnął, zamyślenie było w jego głosie:  Myślę, \e
wtedy... nikt tego nie będzie wiedział na pewno. Nawet on i
sam.
Podniosła głowę, przez chwilę rozglądała się po swoim
małym mieszkaniu  nic jeszcze się nie stało, wcią\ jeszcze
było Domem. W gardle tkwiła twarda i ostra kulka, czuła
bolesny, nieustępliwy ucisk. Powiedziała:
 Ju\... nie potrafię inaczej. Nie mam innego wyjścia.
Spróbuję. Muszę spróbować...
Kiedy jego twarz znikła z ekranu i Rae pozostała sama,
miała wra\enie, \e samotność zamyka się nad nią 
dokładnie, hermetycznie, tak właśnie jak mury mynnipolh.
Siedziała nieruchomo, na pozór całkiem spokojnie. Jej ręce
 splecione na kolanach  le\ały bez ruchu, tylko pod
naprę\oną skórą coraz wyrazniej bielały kostki
zaciskających się palców. Oddychała cicho i lekko, ten
oddech ulatywał w ciszę pozbawionego obecności Terry'ego
mieszkania. Nie miała nic do zrobienia, pozostawało ju\
tylko jedno: czekać.
Zamknięty krąg
Morze lśniło, nasycone głęboką, błękitną barwą, tak
intensywną, \e niebo nad nim zdawało się spłowiałe; na linii
horyzontu unosiła się mgiełka, zapowiedz rosnącego upału.
Taave podniósł głowę, oparł brodę na rękach;
patrzył na białe ruiny staro\ytnego miasta przypłaszczone do
rdzawobrunatnej ziemi i ciemną zieleń otaczających je
drzew. Z kępy szorstkiej, wydmowej trawy strzelał wybujały
chwast, jego drobne, liliowe kwiatki chwiały się w
nieuchwytnym powiewie, pozostawiającym na wargach
wilgotno-słony zapach: morza, schnących na piasku muszli i
zwiędłych wodorostów.
 O czym tak myślisz, Taave?
Obrócił leniwie głowę, Aais widziała teraz jego twarz
w skróceniu: czarne, zrośnięte brwi, prosty nos, uwa\ne
oczy
 tak nie godzące się z marzycielskim wygięciem ust.
 Próbowałem wyobrazić sobie, jak wyglądało to wszystko
 ruchem głowy wskazał pla\ę i ruiny ponad nią  dwa
tysiące lat temu, w póznym okresie Penn'th. Białe świątynie
schodzące tarasami a\ tu, nad samą wodę, kwitnące
ogrody, złote posągi dobrych bóstw i procesje kapłanów w
czerwonych szatach, idące po Jaspisowych Schodach do
stóp czarnego posągu Mer'roesa... śałuję czasem... Nie
lubiła tych jego nagłych zamyśleń, miała uczucie, \e wtedy
gdzieś odchodzi, \e się jej wymyka. Teraz te\ popatrzyła z
niechęcią. Spokojny profil Taave odcinał się wyraznie od tła
gładkiego morza, obrysowany blaskiem jak obwiedzione
konturem jasnej farby głowy bohaterów, które prawie
ka\dego dnia znajdowali na freskach odsłanianych .pod
nawianego na resztki świątyń piasku; zamyślenie zwiększało
jeszcze to podobieństwo do malowanych przed wiekami,
sennych i zadumanych twarzy. Był łagodny, zwyczajny, jak
wszystko dookoła  mimo to nie umiała oprzeć się
wra\eniu, \e jest w nim coś obcego, niepojętego, coś, co
wyraznie ró\niło go od innych ludzi, których znała. Jak
zwykle w takich chwilach miała ochotę potrząsnąć nim,
obudzić. Nie wytrzymała:
 W okresie Penn'th nie rzezbiono ju\ złotych posągów,
Taave. Mieszasz epoki: kult dobrych enith jest o wiele
wcześniejszy...
 Then't, XII okres, dynastia Paao. Wiem.  Wyciągnął
rękę, zagarnął trochę piasku, patrzył, jak z nie domkniętych
palców wycieka jasną i szybką strugą. Niespodziewanie
rzucił jej krótkie spojrzenie spod opadających na oczy,
jasnopłowych kosmyków  przekornie, jak mały chłopiec
przyłapany przez dorosłego na zmyślaniu czy kłamstwie. 
Ale mnie nie chodziło o prawdę historyczną, wiesz? To
była... taka fantazja.
Znów panowała nad nim, znów miała go dla siebie; poczuła
lekką dumę na myśl, \e ten przystojny, miły i zdolny chłopak
jest jej, wyłącznie jej. Za pół roku, kiedy ukończą Sprawdzian
Przydatności Społecznej i zło\ą egzaminy (a nie wątpiła, \e
oboje je zło\ą), po przejściu testów Odpowiedzialności
i Przystosowania, otrzymają pozwolenie na zało\enie
rodziny
i będą mogli mieszkać razem; ich \ycie uło\y się spokojnie
i ostatecznie. Powiedziała z triumfem:
 I to ma być archeolog. Haer'rth twierdzi, \e w naszym
zawodzie nawet sny powinno się miewać osadzone
dokładnie w realiach danej epoki...
 Ech, Haer'rth...  powiedział nieuwa\nie. Wcią\
przesypywał piasek, wyglądało, jakby na tej czynności skupił
całą uwagę.  Myślę, \e nikt i nigdy nie będzie tak
dokładny, by sprostać wymaganiom Haer'rtha... Nawet ci
staro\ytni. Bo gdyby znalazł się nagle w jednej z minionych
epok, mogłoby się okazać, \e oni wcale nie wiedzą, co 
zgodnie z jego systematyką  powinni właśnie robić. śe
wierzą w dobre enith albo budują jeszcze altanki domowym
horom, chocia\ ju\ nie powinni...
Pozwoliła tej małej strzale odbić się nieszkodliwie i bezsilnie
od jej dobrego nastroju, odwróciła głowę nadstawiając
policzek chłodnemu podmuchowi nadciągającemu znad
rozległego akwenu. Dwie mewy walczyły z sobą,
wydzierając zajadle strzępki niewielkiej rybki, srebrzyście
polśniewającej w słońcu. Sama nie rozumiała, czemu
spytała o to, skąd taki pomysł mógł jej przyjść do głowy:
 Ty nie lubisz Haer'rtha, prawda, Taave ?
Patrzył tak\e na mewy; jego usta zeszpecił lekki grymas 
szyderstwa, obrzydzenia?
 Nie lubię...  powtórzył, nieznacznie przeciągając
wyrazy; w jego głosie było to samo, co dostrzegała w twarzy.
 Wiesz dobrze, \e nigdy nie pozwoliłbym sobie na tak
negatywne uczucie do innego człowieka... Po prostu nie
zawsze zgadzamy się z sobą. To wszystko.
 Wasze dyskusje czasem przypominają... walkę. Wyraz
niesmaku pogłębił się i stę\ał.
 U\ywasz dziwnych słów, Aais. Ludzie nie walczą z sobą,
tym przecie\ ró\nimy się od zwierząt...  I tak, \e nie
wiedziała, czy ma na myśli zmagające się ptaki, czy te\ jej
posądzenia:  To wstrętne...
Skinęła w milczeniu głową  miał rację, gatunek ludzki tylko
dlatego mógł się rozwinąć, stworzyć cywilizację, \e był
jedynym, w którym jednostki potrafiły nie walczyć, lecz
współpracować z sobą, u\ywając dla wspólnego dobra
rozumu, którym zostały obdarzone. O tym istotnie wiedziało
ka\de dziecko. Przykazania Współpracy stanowiły podstawę
wychowania ka\dego. Było jej przykro, \e bezmyślnymi
słowami zepsuła poprzedni nastrój. Powiedziała, starając się
tym zatrzeć swoją niezręczność:
 Pójdziesz popływać, Taave? Od tych upałów i ciągłego
nadzorowania robotów mam wra\enie, \e sama składam się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl