[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chodz. Nikogo nie ma rzucił szeptem w głąb mieszkania.
Cień Maria przemknął tuż obok mnie. Słyszałem, jak ksiądz i jego siostrzeniec schodzą
po stopniach na ścieżkę.
Odgłos kroków ścichł. Po chwili dobiegło mnie głuche uderzenie o ścianę od strony
spiżarni. Domyśliłem się, że przystawiono drabinę do stryszku. Nie miałem ani chwili do
stracenia. Drzwi stały otworem.
Na ganku nikogo nie było. Alberdi i Mario znajdowali się po drugiej stronie budynku.
W zasadzie mógłbym teraz podejść do nich, udając, iż dopiero przyszedłem. Ale czy nie
wzbudziłoby to podejrzeń?
Zszedłem ostrożnie z ganku i ruszyłem aleją ku furcie.
Na schodach pod kościołem spotkałem Katarzynę. Była zdenerwowana w najwyższym
stopniu.
45
Gdzieś ty się podziewał? Chciałam już szukać posterunku policji. Myślałam, że leżysz
gdzieś z rozbitą głową. Po parku kręcą się jakieś podejrzane typy...
To ludzie da Silvy. A jeśli chodzi o mnie, to jak ci opowiem nie uwierzysz! Znaj-
dowałem się w najgłupszej w życiu sytuacji, niemal o krok od potwornej kompromitacji.
Opowiedziałem pokrótce swe przygody i posłyszane nowiny. Katarzyna z początku
kpiła ze mnie, jednak nietrudno było dostrzec, że to, co usłyszała, wywarło na niej silne
wrażenie.
Przyjadę tu jutro oświadczyła, gdy już byliśmy na szosie. Spróbuję jeszcze raz
sama porozmawiać z Mariem i jego wujem. A być może także z Bonnardem.
Chcesz odwiedzić Instytut?
Tak. Razem z Mariem. Spodziewaj się rewelacji. Z tego, coś usłyszał, zdaje się wyni-
kać, iż sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż sądziłam.
Przypuszczasz, że Jose Braga żyje?
Nie wiem. Nic nie wiem zaprzeczyła, ale nie byłem pewny, czy mówi prawdę.
46
VIII
W Punto de Vista znalazłem się ponownie dopiero po czterech dniach od pamiętnej
nocnej wyprawy na plebanię.
Następnego dnia próbowałem dodzwonić się do Katarzyny, ale w domu jej nie było, na
uniwersytecie zaś powiedziano mi, że jest na jakiejś konferencji, a pózniej, że już wyszła.
Jej domowy telefon nie odpowiadał ani tego dnia wieczorem, ani przez następne dwa dni.
Byłem na nią wściekły mogła przecież sama zadzwonić albo przynajmniej zostawić wia-
domość.
Początkowo próbowałem się pocieszać, iż pojechała do Punto de Vista i nie może się ze
mną skomunikować, ale mój aplikant widział ją w czwartek, jak przejeżdżała swoim wo-
zem przez plac Przymierza, a więc nie ulegało wątpliwości, że po prostu unika rozmowy
ze mną.
Tymczasem Limowie nie próżnowali i w środę musiałem zająć się sprawą ekshumacji.
Muszę przyznać, że nadspodziewanie łatwo załatwiłem wszystkie formalności dotyczące
samego aktu i ekspertyzy sądowo-lekarskiej.
Nie ulegało wątpliwości, że moi klienci mieli poparcie jakichś wpływowych czynników
w sądownictwie i policji. Termin ekshumacji ustaliliśmy na piątek przed południem.
Do Punto de Vista wyjechałem tego dnia bardzo wcześnie, gdyż postanowiłem, że po-
rozmawiam z Alberdim i Mariem przed przybyciem komisji i de Limów. Ranek był po-
godny, lecz chłodniejszy niż zazwyczaj o tej porze roku. Krótkotrwała nocna ulewa spłu-
kała pył pokrywający szosę po kilkumiesięcznej suszy, tak iż przez całą drogę mogłem
rozkoszować się czystym powietrzem, pełnym świeżej, rannej wilgoci.
Księdza Alberdi nie zastałem w domku ani w głębi ogrodu. Na ganku siedziała stara,
chuda Indianka i obierała jarzyny, widocznie przygotowując obiad. Na moją indagację od-
powiedziała, że księdza nie ma, że chyba w kościele, bo cieśla miał naprawić kazalnicę.
Gdy zapytałem, czy Mario Braga jest razem z księdzem w kościele, czy też w domu, łyp-
nęła na mnie podejrzliwie czarnymi, zapadniętymi w głąb czaszki oczami i tylko powtó-
rzyła:
Ksiądz proboszcz najpewniej w kościele.
Alberdi rzeczywiście był w kościele, asystując przy naprawie kazalnicy. Na mój widok
jakby się zatrwożył, lecz natychmiast twarz jego przybrała wyraz opanowania i spokoju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]