[ Pobierz całość w formacie PDF ]
znajduje, ani w jakim kierunku le\y komnata Xaltotuna. Dr\ąca dziewczyna powiodła go korytarzem, a\ w
końcu stanęli przed alkową zasłoniętą aksamitną kotarą. Odsunąwszy ją, Zanobia poleciła mu gestem wejść
do niszy i szepnęła:
Czekaj tu! Za tymi drzwiami na końcu korytarza mo\na o ka\dej porze dnia i nocy napotkać niewolników
lub eunuchów. Sprawdzę, czy droga wolna, nim pójdziemy dalej.
Natychmiast obudziły się w nim podejrzenia.
Czy\byś prowadziła mnie w pułapkę?
Do ciemnych oczu nabiegły łzy. Dziewczyna opadła na kolana i chwyciła go za muskularną dłoń.
Och, mój królu, zaufaj mi teraz! błagała. Jeśli zwątpisz i zawahasz się, będziemy zgubieni! Czy po
to wyprowadzałabym cię z lochów, \eby cię teraz zdradzić?
W porządku mruknął. Zaufam ci, ale, na Croma, trudno pozbyć się przyzwyczajeń całego \ycia.
Chocia\ nawet gdybyś mi teraz ściągnęła na kark całą nemedyjską armię nie skrzywdziłbym cię. Gdyby nie
ty, ta przeklęta małpa Tarascusa dopadłaby mnie zakutego w łańcuchy i bezbronnego. Rób, co chcesz,
dziewczyno.
Ucałowawszy jego ręce, zwinnie zerwała się z podłogi i pobiegła korytarzem, by zniknąć za cię\kimi,
dwuskrzydłowymi drzwiami.
Spoglądał za nią i rozmyślał, czy okazał się głupcem, ufając jej; potem wzruszył potę\nymi ramionami i
zaciągnął aksamitne zasłony, maskując swoją kryjówkę. Nic w tym osobliwego, \e namiętna młoda piękność
ryzykuje \yciem, aby mu pomóc; takie przypadki dość często mu się zdarzały. Wiele kobiet spoglądało nań
łaskawym okiem zarówno w czasach jego wędrówek, jak i podczas królowania.
Jednak czekając na jej powrót, nie siedział bezczynnie w alkowie. Wiedziony instynktem zbadał niszę w
poszukiwaniu innego wyjścia i w końcu je znalazł zamaskowany kotarą wylot wąskiego korytarzyka
wiodącego do kunsztownie rzezbionych drzwi, ledwie widocznych w słabym świetle padającym z głównego
Strona 19
Howard Robert E - Conan zdobywca
korytarza. Gdy na nie patrzył, usłyszał z ich drugiej strony odgłos otwierania i zamykania jakichś innych drzwi,
a potem cichy gwar głosów. Jeden z tych głosów brzmiał znajomo i śniadą twarz Conana wykrzywił grozny
grymas. Bez wahania prześlizgnął się korytarzykiem i niczym polująca pantera przyczaił się pod drzwiami. Nie
były zamknięte, więc delikatnie manipulując, uchylił je z sobie właściwym zuchwałym lekcewa\eniem
wszelkich ewentualnych skutków.
Po drugiej stronie drzwi zasłaniała kotara, lecz przez małe rozcięcie w aksamicie ujrzał komnatę oświetloną
blaskiem świecy ustawionej na hebanowym stole. W pomieszczeniu znajdowało się dwóch mę\czyzn.
Jednym był ospowaty, podejrzanie wyglądający łotrzyk w skórzanych spodniach i wystrzępionym płaszczu,
drugim Tarascus, król Nemedii.
Tarascus wyglądał na wzburzonego. Był blady i wcią\ niespokojnie oglądał się za siebie, jakby oczekując
na jakiś dzwięk lub odgłos kroków, a jednocześnie obawiając się je usłyszeć.
Ruszaj niezwłocznie mówił. On jest teraz pogrą\ony w narkotycznym śnie, lecz nie wiem, kiedy się
zbudzi.
Dziwnie słyszeć słowa strachu z ust Tarascusa burknął tamten chrapliwym, głębokim głosem.
Król zmarszczył brwi.
Dobrze wiesz, \e nie boję się \adnego zwykłego człowieka. Jednak gdy ujrzałem, jak runęły urwiska pod
Valkią, pojąłem, i\ ten demon, którego wskrzesiliśmy, nie jest zwykłym szarlatanem. Obawiam się jego mocy,
poniewa\ nie znam ich w pełni. Jednak wiem, \e wią\ą się w jakiś sposób z tą przeklętą rzeczą, którą mu
skradłem. Ona przywróciła mu \ycie, musi więc być zródłem jego magii. Dobrze ją ukrył, lecz szpiegujący go
z mojego rozkazu niewolnik widział, jak umieszcza ją w złotej szkatułce, i wyśledził, gdzie chowa szkatułę.
Mimo to nie odwa\yłbym się tego ukraść, gdyby Xaltotun nie zapadł w swój lotosowy sen. Sądzę, i\ w tym
kryje się tajemnica jego potęgi. Przy pomocy tego Orastes przywrócił mu \ycie i za jej pomocą on, jeśli nie
będziemy się strzec, uczyni nas wszystkich niewolnikami. Tak więc wez to i ciśnij w morze, jak ci kazałem. A
upewnij się, \e jesteś daleko od brzegu, \eby \aden przypływ czy sztorm nie wyrzucił tego na pla\ę.
Zapłacono ci.
Tak jest mruknął łotrzyk. A dostałem coś więcej ni\ złoto, królu; zaciągnąłem dług wdzięczności.
Nawet złodzieje potrafią być wdzięczni.
Cokolwiek, jak uwa\asz, jesteś mi winien odparł Tarascus zostanie spłacone z nawiązką, gdy
rzucisz tę rzecz w morze.
Pojadę konno do Zingary, a tam wsiądę na statek do Kordawy obiecywał tamten. Nie ośmielę się
pokazać w Argos, ze względu na morderstwo, jakie&
Nie dbam o to, bylebyś zrobił swoje. Masz; koń czeka na dziedzińcu. Ruszaj, a \ywo!
Coś przeszło z rąk do rąk, coś, co płonęło jak \ywy ogień. Conan widział tę rzecz jedynie przez mgnienie
oka; potem łotrzyk nasunął na oczy kapelusz z miękkim rondem, owinął się opończą i pospiesznie wyszedł z
komnaty. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, Conan ruszył z niszczycielską furią wyzwolonej \ądzy krwi. Nie
był w stanie dłu\ej się hamować. Widok wroga w zasięgu ręki sprawił, \e krew zawrzała mu w \yłach, i
pozbawił wszelkiej ostro\ności czy rozwagi.
Tarascus właśnie odwracał się do drzwi, gdy Conan rozerwał draperie i skoczył do komnaty jak krwio\ercza
pantera. Tarascus obrócił się, lecz nim zdołał choćby rozpoznać napastnika, dosięgnął go sztylet
Cymeryjczyka.
Jednak ju\ w chwili gdy uderzał, Conan wiedział, \e cios nie był śmiertelny. Stopa uwięzia mu w fałdach
kotary i zatrzymała w pół skoku. Koniec sztyletu ześlizgnął się po barku Tarascusa i przeorał \ebra. Król
Nemedii wrzasnął.
Impet uderzenia i cię\ar ciała rozpędzonego barbarzyńcy rzuciły go na stół, ten zaś przewrócił się i świeca
zgasła. Obaj runęli na podłogę, zaplątując się w fałdy zasłony. Conan dzgał na oślep w ciemnościach, a
oszalały z przera\enia Tarascus wrzeszczał wniebogłosy. Strach dodał mu nadludzkiej siły i Nemedyjczyk
zdołał się wyrwać, rycząc:
Pomocy! Stra\! Arideusie! Orastesie! Orastesie!
Conan wstał, odrzucił kopniakiem plączące się pod nogami zasłony oraz szczątki stołu i zaklął wściekle.
Nie wiedział, co robić, nie znał bowiem rozkładu pałacu. Krzyki Tarascusa jeszcze odbijały się echem w
oddali, a ju\ odpowiedział im nieskładny chór głosów. Nemedyjczyk umknął mu w ciemnościach, zaś Conan
nie wiedział, którędy. Wiedziony \ądzą zemsty Cymeryjczyk chybił i nie pozostawało mu nic innego, jak
ratować własną skórę o ile to było mo\liwe.
Klnąc wymyślnie, Conan przemknął sekretnym przejściem do alkowy i wyjrzał na oświetlony korytarz w tej
samej chwili, gdy z oczyma rozszerzonymi ze strachu nadbiegła Zanobia.
Och, co się stało? krzyknęła. Ktoś podniósł alarm w pałacu! Przysięgam, \e ja nie zdradziłam&
Nie, to ja poruszyłem to gniazdo szerszeni mruknął. Próbowałem wyrównać rachunek. Jak się stąd
mo\na najszybciej wydostać?
Chwyciła go za rękę i popędziła korytarzem. Jednak zanim dotarli do wielkich drzwi na jego drugim końcu,
usłyszeli za sobą stłumione głosy, a portal zadygotał od uderzeń z zewnątrz. Zanobia załAmala ręce i jęknęła:
Odcięli nam drogę! Zamknęłam te drzwi, wracając. Jednak wyłamią je lada chwila. A tędy wiedzie droga
Strona 20
Howard Robert E - Conan zdobywca
do tylnych wrót.
Conan okręcił się na pięcie. W korytarzu, chocia\ wcią\ poza zasięgiem wzroku, słychać było narastający
zgiełk, który świadczył o bliskości nieprzyjaciela zarówno z przodu, jak i z tyłu.
Szybko! Tymi drzwiami! zawołała z rozpaczą dziewczyna, przebiegając korytarz i otwierając drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]