[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nauki, utalentowany młodzieniec.
 A czy ten zdolny młodzieniec skłonny jest poświęcić się wieloletniemu termino-
waniu? Latami studiować, praktykować, doskonalić swój warsztat? O nie, tego się po
nim nie spodziewaj. Owszem, zgłasza swoje zainteresowanie nauką, ale w rzeczywisto-
ści chodzi mu jedynie o to, by poznać kilka robiących wrażenie fachowych zwrotów
i, liznąwszy też trochę wiedzy o zaklęciach, zostać konsultantem.  Kedrigern pokrę-
cił głową ze smutkiem.  Najprzykrzejsze jest to, że choć nie umie prawidłowo rzucić
zaklęcia, wcale nie pali się do nauki. Wyobraża sobie, że zgarniając spore wynagrodze-
nie, będzie sobie mógł pozwolić na podnajęcie starego czarnoksiężnika na emeryturze,
który go w tym wyręczy.
 Zobaczysz, że zmieni się, gdy tylko zdobędzie trochę doświadczenia  zaopono-
wał Traffeo żarliwie.
 Wątpię. A jeśli nawet, pozostają jeszcze alchemicy. To dopiero banda bezwstyd-
nych naciągaczy, co jeden to lepszy. Przyciągają tłumy omamionych klientów, a młodzi,
zdolni, lgną do nich, przywabieni tajemniczo brzmiącym żargonem i ekstrawaganckimi
tytułami, którymi obsypują się nawzajem.
 W Othionie nie ma alchemików.
 Macie szczęście. To wyjątkowi ponuracy. Jeśli przejmą wyłączność na sztukę ma-
giczną, zaklęcia i prawdziwa magia pójdą w zapomnienie. Zastąpią czary proszkami,
tajemniczymi pigułkami i tabletkami ukradkiem rozpuszczanymi w winie. Przerobią
magię w bezduszny sklepik, w którym za pieniądze kupisz gotowe środki dobre na
wszystko.
83
 Zbyt straszne, by o tym myśleć  zdławionym głosem wykrztusił Traffeo.
 Jedyna nadzieja w tym, że pewnego dnia i ich ktoś wyprze, tak jak oni nas.
 Słaba to pociecha.
 To prawda.
Westchnąwszy głęboko, pogrążyli się w ponurym milczeniu, tępo patrząc przed sie-
bie. Po pewnym czasie wstali, przygotowując się do drogi. Ledwo Traffeo dosiadł konia,
a Kedrigern nie zdążył nawet wsunąć nogi w strzemię, kiedy tuż za drzewami rozległ
się straszliwy harmider. Potworny ów hałas przypominający na pół ludzki, na pół zwie-
rzęcy ryk pomieszany z piekielnym, metalicznym zgrzytem urozmaiconym całą gamą
pisków, skrzeków, skrzypień, zawodzeń, warkotu i żałosnego wycia wstrząsnął okolicą.
Wierzchowiec Kedrigerna odskoczył w popłochu, a przerażony koń Traffea sta-
nął dęba, rżąc dziko. Kiedy Kedrigern ruszył za swoim rumakiem, drzewa przy drodze
rozsunęły się, odsłaniając ukryte za nimi całe i zdrowe, wygnane licho! Z bliska wyda-
wało się jeszcze większe i bardziej przerażające niż widziane przez Szczelinę Prawdziwej
Wizji. Wlepiło wszystkie pięcioro oczu w czarnoksiężnika, toczyło z paszczy obrzydliwy
śluz i wystawiło ostre szpony, gotując się do skoku. Zlepe pasożyty zwieszające mu się
wokół szyi kłapały wściekle szczękami.
 Myślałem, że pozbyłeś się tego paskudztwa  zdziwił się Kedrigern, cofając
z obrzydzeniem.
 Usunąłem je!
 Dokąd?
 Donikąd. Po prostu wygnałem je stąd  wyjaśnił Traffeo, zmagając się z wierzga-
jącym koniem.
 Traffeo, jeśli chcesz na dobre pozbyć się licha, musisz je wygnać w konkretne miej-
sce. W przeciwnym razie gotowe jest niespodziewanie wrócić, tak jak teraz  napo-
mniał go zirytowany Kedrigern, nie spuszczając wzroku z paskudnej bestii.
 No tak, rzeczywiście. Teraz sobie przypominam. Tak mi przykro, Kedrigernie.
Wszystko przez to, że zupełnie wyszedłem z wprawy.
Licho zwróciło wzrok na Traffea. Zasyczało przeciągle, przygięło się do ziemi, gotując
do skoku. Korzystając z nieuwagi potwora, Kedrigern uniósł ręce, by zaklęciem prze-
nieść go gdzieś daleko stąd. Zanim jednak zdążył wymówić pierwszą sylabę, pokraczne
licho znienacka rzuciło się w bok na niego, a nie na Traffea. Czarnoksiężnik, uskoczyw-
szy w ostatniej chwili, potoczył się w las, cudem wyślizgując się z zasięgu pazurów.
Kiedy gramolił się na nogi, licho nagle rozpłynęło się bez śladu. Zniknęło tak błyska-
wicznie, że powietrze aż mlasnęło głośno, gwałtownie wypełniając powstałą próżnię.
 Udało się  z ulgą westchnął Traffeo. Mówił spokojnie, choć lica miał przybladłe
i wyglądał na wstrząśniętego.
 Brawo! Wygnanie?
84
 Tak. Tym razem uczyniłem to zgodnie z wszelkimi arkanami sztuki. Odesłałem je
do tego, kto był tak uprzejmy i zesłał nam je tutaj  wyjaśnił królewski czarnoksiężnik
z triumfalnym uśmiechem.
 Znakomity pomysł. Ktokolwiek zesłał to licho na ziemię, zasługuje na małą rewi-
zytę potworka. Jak się czujesz?
 Wycieńczony, ale zadowolony. To był niezły trening.
Pomimo iż przygoda ta wytrąciła ich z równowagi, woleli oddalić się jak najspiesz-
niej, nie tracąc czasu na odpoczynek. Otrzepawszy się z ziemi, Kedrigern ruszył na po-
szukiwanie swojego konia. Kiedy go znalazł i dosiadł, mogli już bez przeszkód wrócić
na szlak. Aby nadrobić stracony czas, pędzili przed siebie, nie zatrzymując się aż do póz-
nego wieczoru. Po drodze nie napotkali już żadnych innych magicznych niespodzianek
ani wędrowców. Trzeci dzień wędrówki przywitał ich deszczem. Padało skąpo, a raczej
mżyło aż do nocy. Następny dzień za to wynagrodził im niewygody piękną, słoneczną
pogodą.
Kiedy wychynęli zza opasanego drogą wzgórza pod wieczór w piątym dniu podró-
ży, Kedrigern wskazał Traffeowi górę piętrzącą się na przeciwległym krańcu doliny, do
której właśnie wjeżdżali. Na jej szczycie, oświetlone zachodzącym słońcem, pyszniły się
potężne mury opactwa.
9. Niespodziewana uczta
Przy suchej i bezwietrznej pogodzie wierzchołek drzewa dla kogoś umiejącego
fruwać stanowi idealne miejsce na nocleg  spokojne, zaciszne i bezpieczne. Toteż
Księżniczka obudziła się wypoczęta i zadowolona.
Ciszę jasnego, chłodnego poranka od czasu do czasu urozmaicał jedynie kojący
szum drzew i odległe ptasie trele. Przez dłuższą chwilę leżała szczelnie otulona, wciąż
podsypiając słodko, aż w końcu przebudziła się na dobre. Rozwiesiwszy koce na naj-
wyższych gałęziach, wzleciała ponad wierzchołek drzewa, aby ustalić, gdzie się znaj-
duje. Z jednej strony w oddali, w porannej mgle zamajaczyły kontury wież Othionu.
Spojrzawszy w przeciwną stronę, ujrzała zarysy odległych gór  tam udał się jej mąż,
a teraz i ona powinna tam pojechać. Zamierzała go dogonić, by ujawnić perfidny postę-
pek Ithiana i obmyślić stosowną dlań karę.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Ithian powinien zostać ukarany. Nie można
puścić płazem takiego zachowania, nawet jeśli niełatwo przyjdzie opisać biednej Berzel
okoliczności występku. Jak on śmiał w taki sposób potraktować gościa, księżniczkę,
żonę starego przyjaciela, oddaną powiernicę córki? O nie, tego tolerować nie wolno!
W miarę jak rosło jej pragnienie zemsty, utwierdzała się również w przekonaniu, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl