[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A jaką pojemność ma ten pański wehikuł? - zapytał.
- Dużo. Prawie sześć tysięcy.
- Co?! - wykrzyknął Wiktor. - Pan raczy żartować!
- Nie dziwię się panu Pawłowi, że żartuje - klepnął mnie w ramię w geście pocieszenia
kierownik. - Nie dziwię się, skoro nazywacie jego auto zabytkiem i paskudztwem. Panie
Pawle, zapraszam do gabinetu. Przepraszamy was, ale mamy do omówienia sprawy związane
z zamkiem.
Ruszyłem do wyjścia, ale zatrzymał nas głos Aliny.
- Czy zechce mi pan towarzyszyć podczas spotkania z malarzem Stachurskim w
kawiarni? - zapytała nieoczekiwanie, czym wpędziła mnie w stan euforii. - Pomimo fatalnego
gustu, pan naprawdę dużo wie o malarstwie. Wolałabym mieć pana przy sobie podczas
rozmowy z artystą.
- Z największą przyjemnością - ukłoniłem się.
- Alino - ukłonił się też kierownik. - Na mnie również może pani liczyć. Mam dzisiaj
wolne i stawię się w każdym miejscu, które pani wskaże.
- A żona? - posłała mu wymowne spojrzenie.
- %7łona? Moja? Co żona ma do tego?
- Może nie być zadowolona z naszej znajomości.
- To fakt - podrapał się po głowie kierownik.
Wiktor zagryzł wargi i nie odzywał się.
-  Biesiadna - rzuciła Alina. - O dziewiętnastej.
- Jeśli pan kierownik nie może - podniósł się z krzesła Wiktor - to ja mógłbym go
zastąpić?
Nie słyszałem odpowiedzi Aliny, gdyż wściekły na nią kierownik skierował się
natychmiast do wyjścia. Wyszedłem z nim na korytarz. Minąwszy jedną większą izbę
kwadratową zastawioną biurkami, za którymi mozolili się urzędnicy, udaliśmy się do jego
gabinetu na końcu tej części zamku. Podczas tej krótkiej drogi kierownik opisał w skrócie
strukturę ARR. Tworzyło ją kilka kluczowych dla potrzeb tego regionu referatów: rozwoju
agroturystyki, ekologii, żywienia i norm w standardach europejskich oraz nowych technologii
w mleczarstwie.
Z wąskiego korytarza weszliśmy do dusznego gabinetu.
- Niech pan siada - zamknął drzwi. - Napije się pan czegoś?
- Nie, dziękuję.
Zdjął marynarkę i sapnął jak schorowany starzec. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, tak
że oddzielało nas tylko biurko. Kierownik Rąbczyk wytarł chusteczką spocone czoło i
wyciągnął z szafki butelkę wody mineralnej. Wyjętym z kieszeni otwieraczem wmontowanym
w przenośny scyzoryk, otworzył kapsel i wlał zawartość butelki do pustej szklanki.
- Co za upał - westchnął. - Niech mi pan daruje to nagłe wyjście z pokoju Aliny i
Wiktora, ale prawdziwy powód pańskiego przyjazdu jest ściśle tajny, Alina zaś umie z
człowieka wyciągnąć każdą informację.
- Nie tylko informacje potrafi wyciągać - mruknąłem.
Nie zareagował na moją uwagę.
- Proszę opowiedzieć o tej sprawie z talerzem - zaczął. - Naprawdę sądzicie, że ktoś z
naszych pracowników znalazł skarb?
- Nie podejrzewam nikogo, choć jest to teoretycznie możliwe. Czy policja
przesłuchiwała kogoś z zamku?
- Nie było podstaw.
- Dzięki temu żaden pracownik nie powinien wiedzieć o tej historii. A jednak!
Opowiedziałem mu o intruzie, który prawdopodobnie grzebał wczoraj w moich
rzeczach.
- Włamanie? - wstał podenerwowany z krzesła. - Kto i jakim prawem? Ledwo pan
przyjechał.
- Nie wiem na sto procent, panie kierowniku - zmieniłem ton, widząc, jak bardzo się
ekscytuje. - Niemniej jednak takie odniosłem wrażenie, a przecież nie należę do histeryków.
- Kto, oprócz studentów, był wtedy w zamku? - zapytał, usadowiwszy się z powrotem
na krześle.
- Kasjerka i pan Edward. Ale on przyjmował gości. Niejaką Basię.
- A tak, to poprzedniczka Irenki. Oczywiście, Edward jest poza wszelkimi
podejrzeniami. To stary, zaufany pracownik. Pani Irenka to młoda i dziwna osoba, trochę
zahukana, nie za dobrze ją znam, lecz nie sądzę, aby mogła grzebać w cudzych torbach.
- Niech mnie pan zle nie zrozumie, kierowniku. Nikogo nie podejrzewam. Nie rzucam
podejrzeń na nikogo.
Nie chciałem sprawy nagłaśniać i w pewnym sensie żałowałem, że moim wczorajszym
spostrzeżeniem podzieliłem się z tym człowiekiem. Kierownik zbytnio wziął sobie do serca
moje słowa. Gotów był prowadzić swoje własne dochodzenie, więc - w rzeczy samej -
utrudniać moje własne. Niemniej jednak, nie mogłem zapomnieć, że mimo wszystko kasjerka
podsłuchiwała moją rozmowę z panem Edwardem i podglądała mnie przez okno podczas
obchodu zamku. Tylko czy było to zachowanie tak bardzo nienaturalne? Ludzie często tak
postępują ze zwykłej ciekawości.
- Irenka to dziwna niewiasta - mruczał kierownik. - Strachliwa, ale solidna z niej
kasjerka. Studenci? Są w porządku. Hm, bardzo dziwne.
- Skończmy z tymi podejrzeniami, panie kierowniku - uśmiechnąłem się. - Zacznę
może z innej beczki. Czy przypadkiem nikt obcy nie chciał kupić zamku w ostatnim czasie?
Wie pan, jakiś bogaty facet, rzekoma rodzina ostatniego właściciela, gość z zagranicy? Może
ktoś z Rozwadowskich interesował się obiektem?
- Nie za bardzo. Kiedyś, owszem zdarzały się takie przypadki, ale bardzo rzadko. Od
pewnego czasu - cisza.
Wtem kierownik Wojciech zaniemówił, wbiwszy dziki wzrok w drzwi. Patrzył z
wielką uwagą na szparę w drzwiach, a konkretnie na cień kogoś stojącego za nimi. Widziałem
wyraznie ten cień. Natychmiast zacząłem głośno mówić, aby uśpić czujność podsłuchiwacza,
ględziłem zatem coś o zamku i znaczeniu zabytków dla tożsamości narodowej. Kierownik w
mig pojął zamysł mojej taktyki i włączył się do rozmowy. Jednocześnie szybko znalazł się
przy drzwiach i otworzył je błyskawicznie. Byłem przekonany, że za drzwiami ujrzę
struchlałą postać kasjerki, ale spotkała mnie niespodzianka. Nawet kierownik był zaskoczony
widokiem wysokiego mężczyzny w wieku trzydziestu kilku lat. To nie była Irenka, a
przystojny i smagły brunet ubrany w skórzaną kurteczkę.
- Przepraszam - bąknął mężczyzna.
- Mietek? - wydukał wreszcie kierownik.
- Stałem pod drzwiami i nie wiedziałem, czy wejść - tłumaczył się tamten. Mówił
niskim głosem zdradzającym osobnika pewnego siebie.
- Nie chciałem przeszkadzać. Już miałem odejść, gdy pan kierownik otworzył drzwi.
- Już dobrze, dobrze - sapał pan Wojciech.
Wyjaśnienie owego Mietka było w zasadzie sensowne i szybko odetchnęliśmy z ulgą,
odrzucając podejrzliwość.
- Co się stało, Mietek?
- Do warsztatu będę musiał pojechać na pół dnia.
- Jedz.
- A ten grat pod zamkiem to czyj? - zapytał jeszcze.
- To samochód pana Pawła - wyjaśnił kierownik.
- O, przepraszam - bąknął i posłał mi twarde spojrzenie. Niewiele było w nim skruchy.
- Jakby co, to znam jednego dobrego mechanika.
- Nie trzeba - w mig pojąłem jego intencje. - Mój wehikuł jest w idealnym stanie.
Zanim tu przyjechałem, zrobiłem przegląd.
- No, Mietek! - popędził mężczyznę kierownik. - Zasuwaj do roboty.
- Tak jest, panie kierowniku!
Mężczyzna odszedł, a kierownik starannie zamknął za nim drzwi.
- To nasz kierowca - wyjaśnił zaraz. - Dobry i doświadczony pracownik. Zaufana
osoba. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl