[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czemu?
- Pytał mnie, czy potrafię sam poprowadzić okręt, bez pana i Kloschkego.
- Namawiał cię do buntu?
- Proponował spółkę.
- Jaką?
- Bardzo dziwną, a wypłatę mieliby dać nam Amerykanie.
- Za co?
- Za człowieka. Zaraz Stucker przyniesie depeszę z Gdyni z rozkazem, żebyśmy
zabrali jednego człowieka i niewielki ładunek z  Hansy .
- Skąd wiesz?
- Wszedłem do tej spółki, teoretycznie - bosman zaśmiał się. - Nie lubię takich
facetów.
Rzeczywiście Stucker pojawił się z radiogramem z Gdyni.
- Zabieramy z uszkodzonej  Hansy profesora Portera - oznajmił. Natychmiast przez
radio skontaktowaliśmy się z  Hansa , która zatrzymała się w oczekiwaniu na holowniki.
Podpłynęliśmy do statku od zawietrznej. Po chwili spuszczono drabinkę sznurową. Stucker
zabrał ze sobą schmeissera i wspiął się na pokład liniowca. Z Awizem czekaliśmy w kiosku.
Obaj mieliśmy w kieszeniach lugery. Jakiś pasażer próbował wejść na drabinkę, żeby za
wszelką cenę dostać się do Niemiec. Zatrzymali go marynarze z  Hansy . Po kwadransie
zszedł do nas ów profesor, a na linie spuszczono jego dwie ogromne walizki. Awize odciął
bagaże i rzucił je w głąb naszego okrętu. Popchnąłem profesora, żeby zbiegł do wnętrza
naszego okrętu. Nim Stucker zdążył do nas zejść, zamknęliśmy właz i rozpoczęliśmy
zanurzanie. Po dwudziestu sekundach nie było po nas śladu.
Zdumiony Porter patrzył na nas z szeroko otwartymi oczami.
- Gdzie jest Stucker? - zapytał Kloschke.
- Został na  Hansie - odpowiedziałem.
- Musimy po niego wrócić - Kloschke wyjął pistolet i skierował lufę w moją pierś.
Siedzący za Kloschkem podoficer prowadzący nasłuch podwodny nie zdejmując
nawet słuchawek sięgnął pod swój stolik po ciężki klucz.
- Stucker uprzedził mnie, że możecie próbować porwać profesora... - w tym momencie
podoficer uderzył pierwszego oficera w głowę.
Awize związał go i razem z marynarzem wyniósł do pierwszego przedziału.
Postanowiłem obejrzeć bagaże Stuckera. Było tam radio produkcji rosyjskiej i jakieś
szyfry, a także sto tysięcy dolarów amerykańskich i kilka sztabek złota. Awize gwizdnął
patrząc na to znalezisko. Wziąłem walizki profesora i otworzyłem je. W środku była masa
papierzysk, szkiców, wyliczeń, planów.
- Panowie, to tajne - sapał Porter.
- Czemu to coś i pan jest takie cenne? - zapytałem.
-  Gustloff płynie sam! - krzyknął radiotelegrafista.
Mieliśmy ciekawe urządzenie. Oprócz tradycyjnych chrap, peryskopu, zwykłej anteny
i radaru mieliśmy także antenę teleskopową do wysokości trzydziestu metrów. Dzięki temu
mogliśmy prowadzić nasłuch będąc nawet w zanurzeniu.
- Płyniemy za nimi - zdecydowałem.
Gdy minęliśmy nasadę Półwyspu Helskiego, marynarz przy szumonamierniku ożywił
się.
- Mamy dwóch Ruskich w okolicy, podwodniacy - meldował.
Radiotelegrafista nadał meldunek do konwoju i Gdyni.
- Jeden się oddala na północny zachód, drugi wali prosto na nas.
- Zwrot piętnaście stopni w prawo - rozkazałem.
- Rusek, dwie mile od nas, odpalił dwie torpedy.
- Skąd mają dane o nas? - dziwiłem się.
Wtedy wszyscy poczuliśmy delikatny deszczyk uderzający o kadłub okrętu.
- Samolot z sonarem - Awize powiedział na głos to, o czym wszyscy myśleliśmy.
- Czyj? Ruski? Oni takich nie mają. Do tego latający w taką pogodę? - pytałem.
- Kapitanie! Torpedy! - przypomniał mi Awizego.
- Jasne, zwrot prawo na burt - mówiłem. - Cała naprzód!
Czekaliśmy minutę, aż usłyszeliśmy odległy wybuch torped, daleko za naszą rufą.
- Torpeda gotowa? - zapytałem bosmana.
- Od dwóch minut - zameldował Awize.
Zawróciliśmy pełną parą w kierunku napastnika. On szedł w naszym kierunku
zygzakiem.
- Mamy go w zasięgu - zamruczał Awize.
- Odpalić! - krzyknąłem.
Usłyszeliśmy świst i nasza torpeda, eksperymentalne dzieło niemieckich naukowców,
skierowała się do celu. Ta maszynka miała własny szumonamiernik i stery kierowane
żyrokompasem jak w V-2. Torpeda sama odnajdywała zródło dzwięku i płynęła w jego
kierunku. Po kilkunastu sekundach głębinę rozdarł odgłos straszliwego wybuchu. Lekko
zatrzęsło naszym okrętem. Może to was zdziwi, ale żaden z nas nie cieszył się z tego trafienia.
Co prawda była to otwarta walka w morzu, ale marynarze, których zabiliśmy, byli tacy sami
jak my, po prostu wykonywali rozkazy.
- Co teraz? - zapytał Awize.
- Kontynuujemy rejs i płyniemy za  Gustloffem - odpowiedziałem.
Godzinę przeglądałem papiery profesora Portera. Naukowiec patrzył na mnie ponuro.
- Wie pan, profesorze, że mieli pana kupić Amerykanie - mówiłem zapoznając się ze
szkicami. - Na mój gust jest pan wiele wart. Wszyscy wiemy, że wojna się kończy i tylko cud [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl