[ Pobierz całość w formacie PDF ]

piżamy. Byłem zlany potem. Przechodziły mnie dreszcze, które powodowała poranna
bryza idÄ…ca od zalewu.
ROZDZIAA PITY
 SENNIK ARTEMIDORA * DELEGACJA Z MUZEUM PRADO
PO RAZ PIERWSZY * MAAOMÓWNA HISZPANKA * TRZY
ARCYDZIEAA * DELEGACJA Z MUZEUM PRADO PO RAZ
DRUGI * TRAGICZNA W SKUTKACH POMYAKA * GNIEW
DYREKTORA HERRERY * ZASKAKUJCA EKSPERTYZA *
PRAWDZIWE MYZLI INSPEKTORA TOMASZEWSKIEGO *
GOAB OD  SZCZUROAAPA
Otrząsnąłem się z resztek snu, wypuściłem maszt namiotu z ręki i usiadłem w
śpiworze. Przetarłem oczy, przejechałem rękami po włosach i sięgnąłem po zegarek.
Za piętnaście ósma. Przysunąłem sobie plecak i po chwili poszukiwań wydobyłem z
niego batonik i niewielką książkę. Był to  Sennik Artemidora Aleksandra
Krawczuka, wydany w 1976 roku przez  Ossolineum .
Dziwicie się pewnie, czemu taki racjonalista jak ja sięgnął po radę do książki
wyjaśniającej marzenia senne. Powód był bardzo prosty. Wiele wskazuje na to, że
dzieło poświęcone nocnym widzeniom autorstwa Artemidora miał w swoim
podręcznym księgozbiorze el Greco. Sławę temu rodakowi el Greca z II wieku naszej
ery przyniosło dzieło  Onejrokrytyka , w którym wieszczek z Efezu tłumaczy
znaczenie 95 snów. Artemidor był wróżem z ambicjami. Chciał z onejrokrytyki, czyli
sztuki wyjaśniania snów, uczynić gałąz nauki, stąd jego wywody są osadzone w
tradycji. Artemidor szukał też dla swoich wywodów logicznego uzasadnienia. Może
właśnie dlatego jego dzieło przetrwało wieki i jeszcze dziś potrafi zafrapować
czytelnika, tak jak pewnie zafrapowało zatopionego w niezwykłościach el Greca.
Opracowanie, które miałem w rękach, jak się wcześniej rzekło, było
współczesne. Aleksander Krawczuk sparafrazował oryginalne Artemidorowe teksty,
splótł je z egipską sztuką tłumaczenia snów i zabawną historią w której Artemidor
wraz z wróżem Aleksandra Wielkiego, Arystandrem, trafiają do Krakowa, by
popularyzować onejrokrytykę. Postanowiłem zabawić się i sprawdzić, co sen, z
którego przed chwilą się zbudziłem, mówił o mojej przyszłości.
Włos zjeżył mi się na głowie, tak niepomyślny był mój sen.
 Sen, że się lata wysoko nad ziemią bez skrzydeł, jest grozny; zapowiada
niebezpieczeństwo i strach - wykładał Artemidor i kontynuował:  Sen o lataniu nad
dachami, nad domami i ulicami, oznacza, że bliskie są niepokoić duszy i kłopoty.
Trochę otuchy dodał mi ustęp:  Sen, że się lata niezbyt wysoko nad ziemią, w
postawie wyprostowanej, wróży dobrze; ile bowiem ktoś wzniesie się nad ziemię, tyle
jest wyższy od chodzących na dole. Zaraz jednak zasępiłem się, bo przeczytałem, że:
 Zawsze zaś dobrze śnić, że po wzlocie w górę już się opada - i właśnie obudzić się w
tym momencie. Ale najlepiej, jeśli się śni, że to z własnej woli się leciało i z własnej
lot przerwało: wszystkie sprawy pójdą łatwo i ułożą się pomyślnie.
Czy leciałem z własnej woli? Czy wylądowałem, bo tak chciałem, czy dlatego,
że popchnął mnie do tego podmuch wiatru? Księga starożytnego wróża nie mogła mi
jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania.
Przekartkowałem książkę w poszukiwaniu wyjaśnień dotyczących zębów i
znalazłem taki oto fragment:  Zęby jednak mogą też oznaczać to, co się posiada.
Trzonowe - przedmioty drogie; (...) sen o ich wypadaniu zapowiada odpowiedniÄ…
stratÄ™.
- Trzonowe, przedmioty drogie - powtórzyłem jak echo w ciszy poranka.
Zadrżałem, walcząc z natrętną myślą, że tą rzeczą w schowku może być
zamknięty w muzeum obraz el Greca, który mam chronić. A skoro tajemniczy
człowiek w kapturze wybił mi trzonowca, może to oznaczać, że zdoła wydobyć cenną
rzecz, obraz ze skrytki, czyli z muzeum. Na razie trzymam go jeszcze w ręce, ale
wystarczy jeden ruch rapierem...
Niespokojne i coraz bardziej fantastyczne rozmyślania przerwał budzik w
zegarku. Była już dziewiąta. Ubrałem się w najlepszą marynarkę i pojechałem do
Siedlec.
Dyrektor Jankowska uśmiechnęła się, kiedy wszedłem do jej gabinetu. Była
ubrana w elegancki czarny kostium. Twarz miała bladą i wymiętą z niewyspania, ale
jej oczy błyszczały.
Usiadłem na wskazanym przez nią fotelu, a ona zaczęła przemierzać gabinet.
- Będą za pół godziny - powiedziała cicho do siebie, jakby mnie nie
zauważając. - Pudło naszykowane, papiery gotowe, stoliki w restauracji
zarezerwowane. Czemu tak strasznie siÄ™ denerwujÄ™?
Milczałem. Znów, może pod wpływem niepokoju żywionego przez panią
dyrektor ogarnęły mnie złe przeczucia. Wypiliśmy kawę i wyszliśmy przed muzeum,
gdzie już zgromadzili się wszyscy pracownicy w oczekiwaniu na przyjazd
Hiszpanów. Nawet robotnicy remontujący elewację przerwali pracę i oparci o
metalowe rurki rusztowań, chroniące ich przed upadkiem, niby widzowie w lożach
obserwowali wylot ulicy.
- A gdzie pan kustosz Bogusz? - zapytałem nie zauważając pośród tłumu
mojego sympatycznego przewodnika.
- Pojechał odebrać delegację z lotniska - wytłumaczyła mi pani dyrektor i
spojrzała na zegarek. - Spózniają się już dwadzieścia minut. Co ich mogło zatrzymać?
- rzekła, ale nie miała okazji dłużej się tym martwić, bo oto w dalekiej perspektywie
ulicy pojawiła się niewielka ciężarówka.
- Jadą... - wyszeptała dyrektor Jankowska takim tonem, jakby zamiast
ciężarówki pojawił się tam anioł, kroczący dostojnie w powietrzu.
Wóz powoli podjechał pod muzeum i wysiadło z niego pięć osób. Trzech
zamaskowanych policjantów oraz kobieta i mężczyzna.
On był czterdziestoletnim wysokim brunetem z dużymi wąsami i bródką.
Część wydłużonej czaszki zagarnęła już łysina. Na wydatnym nosie zasadził grube
okulary w cienkich oprawkach. Palił fajkę, która roztaczała wokoło aromatyczny dym.
Ona nosiła się lekko z cygańska. Miała najwyżej dwadzieścia kilka lat.
Podobnie jak mężczyzna była brunetką. Mocno opalona, prawie czarna skóra była
odpowiednim tłem dla czerwonej sukienki, złotych kółek wpiętych w uszy i chyba
tuzina pierścionków i bransoletek, które zdobiły jej ręce.
- Buenos dias! - przywitał się po hiszpańsku mężczyzna.
Wydało mi się, że mówi z dziwnym akcentem, ale nie znałem na tyle mowy
Cervantesa, by móc zlokalizować prowincję, z której pochodzi przybyły.
- Buenos dias, mis amigos! - rozłożył ręce i uśmiechnął się szeroko. - Jestem
wicedyrektor Muzeum Prado, doktor Juan Herrera y Pacheco!
Dyrektor Jankowska rzuciła się witać gości. Mówiła doskonale po hiszpańsku.
- Jestem taka rada, że państwo przyjechali! Bardzo się o państwa martwiłam.
Co spowodowało opóznienie?
- Ach, to nic, był korek w Warszawie - dyrektor Herrera machnął ręką. -
Przedstawiam pani moją asystentkę, Blankę Fernandez y Puyol - wskazał na kobietę o
cygańskiej urodzie. Dziewczyna dygnęła lekko, pochyliła głowę nieśmiałym gestem i
wyszeptała:
- Buenos dias, seńora directora... - potem zamilkła.
Weszliśmy do budynku. Czułem jakiś nieokreślony niepokój. Coś mi nie
pasowało w całej tej sytuacji, ale perspektywa zobaczenia trzech pięknych obrazów el
Greca nie pozwalała się skupić.
Anna Jankowska szła przodem prowadząc ożywioną dyskusję z dyrektorem
Herrera. Mnie przypadło towarzystwo małomównej Blanki. Za nami podążali
pracownicy muzeum niosący wydobyte z ciężarówki trzy skrzynie z obrazami.
Pochód zamykali policjanci z bronią w pogotowiu.
- Pani lubi el Greca? - spróbowałem zagaić rozmowę korzystając ze
znajomości hiszpańskiego.
- Si, si... - odpowiedziała dziewczyna.
- Mnie, proszę pani - mówiłem dalej - najbardziej fascynuje to, że poszedł tak
daleko, że nie bał się eksperymentować... Jak on malował świętych...
- Si, si, muy bien - bąknęła Hiszpanka.
- I chociaż jego epoka zrozumiała go doskonale, to jednak pózniej o nim
zapomniano. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl