[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zespół nie grał jazzu tradycyjnego. Muzyka była spokojniejsza, nastrojowa.
- Ja zamawiałem - rozległ się męski głos. - Zgadza się, lemoniada
imbirowa. Zresztą, ja też się napiję.
Gdy podniosła głowę, ujrzała przed sobą... Jamesa! Poczuła, że serce wali
jej młotem i że zasycha jej w ustach. Była tak zaskoczona, że nie mogła
wykrztusić słowa.
Był ubrany w dżinsy i błękitną bawełnianą koszulkę. Mimo że w sali
panował półmrok, dostrzegła ciemne włosy na jego dłoniach, zarys ładnie
umięśnionego torsu, telefon komórkowy przymocowany do paska spodni.
Pewnie głupio wyglądam z tymi półotwartymi ustami, przemknęło jej przez
myśl. Widziała go niecałe czterdzieści osiem godzin wcześniej, a jednak na jego
widok zaniemówiła.
- Znajdzie się tu dla mnie miejsce? - zapytał z urzekającym uśmiechem.
Siadając, skinął do innych głową na powitanie i oznajmił, że ostatnim
razem tak dobrze się tu bawił, że nie mógł sobie odmówić ponownego przyjścia.
Wszyscy przyjęli jego uwagę z uśmiechem; tylko Matt rzucił Delyth
nieprzyjemne spojrzenie.
- Mieliśmy się spotkać dopiero o wpół do jedenastej - zwróciła się do
Jamesa.
- Przepraszam za to najście, ale ostatnio było tu tak miło... Chyba nie
masz mi za złe?
- Ależ skąd! Nie ma za co przepraszać, każdy może tu przyjść. Wszyscy
się cieszymy, że jesteś.
Położył jej dłoń na ramieniu. Przeszył ją dreszcz.
- Nawet nie wiesz, jak ja się z tego cieszę... No ale teraz posłuchajmy.
Gdy zespół odegrał swoją własną, ciekawie zaaranżowaną wersję
standardu Sweet Georgia Brown", rozległy się rzęsiste brawa.
- 43 -
S
R
- Naprawdę miło, że przyszedłeś - powtórzyła Delyth z uśmiechem. -
Muzyka Alexa powinna ci się podobać.
- Muzyka to tylko dodatek; przyszedłem tu dla ciebie. Czy nasz wspólny
drink w klubie jest wciąż aktualny?
- Oczywiście - odparła bez wahania.
Następny utwór także został przyjęty z entuzjazmem. Alex podziękował
publiczności za uwagę i ciepłą, przyjazną atmosferę. Potem zaś stwierdził:
- Sporo osób pytało o Meriel, naszą niegdysiejszą wokalistkę. Ze
smutkiem oznajmiam wszem i wobec, że pracuje teraz w firmie komputerowej i
już z nami nie śpiewa. Ale w sali jest ktoś, kto również kiedyś z nami śpiewał.
Mam zaszczyt zaprosić tę osobę do nas, na scenę. Panie i panowie: Delyth
Price!
Po raz drugi tego wieczoru Delyth przeżyła wstrząs. Zaskoczona, nie
podniosła się z miejsca, więc skierowano na nią światło reflektora. Ludzie
odwrócili głowy w jej stronę.
James był nie mniej zaskoczony niż ona.
- Więc potrafisz śpiewać?
- Owszem, zaraz się przekonasz - odrzekła, wstając.
Nie była zdenerwowana - wprawdzie dawno nie występowała publicznie,
ale na scenie czuła się zawsze jak ryba w wodzie.
- Powinniście byli mnie uprzedzić - szepnęła z udawanym gniewem do
Alexa, wchodząc na estradę.
- Powinnaś więcej śpiewać; marnujesz się. Jesteś co najmniej tak samo
dobra jak Meriel. Co zaśpiewasz?
- Summertime".
- Fantastycznie. No to zaczynamy.
Uwielbiała ten utwór i już nieraz go z nimi wykonywała. Nie należał do
łatwych i zawsze wywierał duże wrażenie na słuchaczach. Tak, zamiast
medycyny mogła wybrać karierę pieśniarki.
- 44 -
S
R
Gdy skończyła, nagrodzono ją burzą oklasków. Publiczność domagała się
bisu, lecz Alex nie chciał jej nadmiernie wykorzystywać. Zapaliły się górne
światła i Delyth wróciła do przyjaciół.
Matt i jego dwaj koledzy hałaśliwie wychwalali ją pod niebiosa. James
uśmiechał się, lecz nic nie mówił. Dopiero gdy usiadła obok niego, szepnął:
- Byłaś cudowna! Czym jeszcze mnie zaskoczysz?
- Nie wiesz o mnie wielu rzeczy - odrzekła z zagadkowym uśmiechem i
spojrzała na zegarek. - Jest piętnaście po dziesiątej. To jak, idziemy do klubu?
- Więc nie chcesz tu zostać? - zdziwił się.
- Wcześniej postanowiłam, że wyjdę o tej porze. A więc?
Gdy wychodzili, kątem oka zobaczyła, że Matt przygląda im się z ponurą
miną.
- Coś tak zamilkł? - spytała Jamesa już na ulicy.
- Myślę o twoim talencie. Czemu mi nie powiedziałaś, że masz taki
wspaniały głos?
- Jakoś nigdy nie było okazji. Ni stąd, ni zowąd miałabym powiedzieć:
Wiesz, mam wspaniały głos"? To ma niewiele wspólnego z medycyną.
- Nigdy nie chciałaś zająć się tym profesjonalnie?
- Trochę, kiedyś. Wiesz, że cała moja rodzina ma uzdolnienia artystyczne
i zajmuje się taką lub inną dziedziną sztuki. Ja jedna się z tego wyłamuję...
Siostry uważają mnie za dziwaczkę. Ale jak już wspominałam, od dziecka
wiedziałam, że zostanę lekarzem.
- Tak mało o tobie wiem...
- Nic w tym dziwnego, znamy się raptem od pięciu dni.
- Rzeczywiście! - wykrzyknął ze zdumieniem. - Ja jednak czuję się tak,
jakbym cię znał od wieków. - Uścisnął jej dłoń. - To do mnie niepodobne...
- Wiem. Wszyscy, z którymi rozmawiałam w szpitalu, przyznają, że
trochę się ciebie boją. Uważają cię za świetnego lekarza, ale mówią, że jesteś
- 45 -
S
R
nawiedzony" i że nie dajesz ludziom prawa do popełniania błędów. Nie cierpią,
kiedy masz im coś za złe.
- Dzięki za wyczerpujące studium mojego charakteru - rzekł z ironią. -
Czy ty też się mnie boisz?
Doszli już do Saracen's Head".
- Nie, nie boję się - odparła powoli, kierując się ciemnym korytarzykiem
ku sali klubowej. - A wiem, że powinnam. Zwykle obawiam się osób o wyższej
pozycji, więc czemu ty mnie nie przerażasz?
- Bo się starzeję i zle ze mną - orzekł. - Zapewniam cię, że kiedyś było
inaczej.
Weszli do klubu. W rogu sali Delyth spostrzegła grupkę pielęgniarek w
starszym wieku, które nie żałując sobie alkoholu, hałaśliwie świętowały jakąś
okazję. Pomachały do Jamesa, a on odwzajemnił ten gest.
- Przyłączcie się do nas! - wykrzyknęła jedna z nich, czterdziestoletnia
kobieta o nieco zaciętym wyrazie twarzy.
James pokręcił głową.
- Nie przyszliśmy tu dla zabawy, mamy ważne sprawy do omówienia.
Pozostałe panie przyjęły do wiadomości jego odpowiedz, ale ta, która do
nich zawołała, zrobiła nadąsaną minę.
- Jak sobie chcecie, wasza strata... Gdy usiedli, Delyth szepnęła do
Jamesa:
- No, no, kłamiesz jak z nut. Nie miałeś ochoty się do nich przysiadać, co?
- Nic gorszego jak siedzieć z pijanymi, gdy samemu jest się trzezwym.
Zamówię coś do picia i pogadamy sobie spokojnie.
Patrząc, jak podchodzi do baru, kątem oka spostrzegła, że pielęgniarka o
surowej twarzy nieprzyjaznie mu się przygląda. Nie rozumiała dlaczego. Gdy
wrócił do stolika, poczuła, że musi mu coś wyznać.
- 46 -
S
R
- Powiedziałam, że się ciebie nie obawiam, choć wiem, że potrafisz
napędzić ludziom stracha. I mimo że bywam nieśmiała, z tobą czuję się dobrze i
swobodnie. Po prostu ja...
- Tylko mi nie mów, że to jakieś czary. - Uśmiechnął się szelmowsko. -
Czujesz się ze mną tak samo, jak ja czuję się z tobą. Podobamy się sobie i
lubimy się nawzajem. To cudowne, i myślę, że świat jest dzięki temu lepszy i
piękniejszy. Ale zasadniczo to tylko feromony, zwykły zwierzęcy popęd... Dała
mu kuksańca.
- Nie wyskakuj mi tu z chemią. Jestem czymś więcej niż istotą
biologiczną. I coś mi mówi, że... moje miejsce może być przy tobie. Z nikim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]