[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To coś we mnie ma własne zdanie. Sądzi, że moglibyśmy wyleczyć chłopca. Ale ta sama genialna rzecz
podpowiedziała mi, żebym zerwała więz Posłanniczki z tamtymi ludzmi.
- Nie byłaś w stanie przewidzieć ich reakcji.
- Mogłam się domyślić, że będą jakieś konsekwencje. Nic za darmo, nic nie jest tanie. Sam mnie tego
uczyłeś.
- Wiedziałaś o tym, zanim się poznaliśmy.
- Wszystko jedno. Nie mogę tak ryzykować z Byronem.
- Wiesz co... - powiedział Grant. - Kiedy nie mogłaś sobie mnie przypomnieć, byłem tak zdesperowany, że
próbowałbym wszystkiego. Gdybym mógł wejść w twój umysł, zrobiłbym to.
- Ufam tobie bardziej niż sobie.
- Nie ufaj aż tak - odparł.
- Pokładasz we mnie zbyt wielką wiarę.
- Nie większą, niż ty w sobie. W przeciwnym razie nie zostałabyś w tym mieście. Ty w coś wierzysz,
Maxine, nie tylko w nas.
Usiadłam koło Granta. Kawałek kości leżał blisko mojej dłoni. Już miałam go dotknąć, ale powstrzymałam
się, przypomniawszy sobie, skąd się wziął.
- Powiedz mi - odezwałam się. - Powiedz, w co uwierzyłam.
Grant nachylił się, muskając wargami moje usta. %7łar napłynął mi do gardła, do serca, rozlał się pod skórą.
Przymknęłam oczy.
- W to, co możliwe - wyszeptał. - Uwierzyłaś w różne możliwości. I nadal w nie wierzysz.
Wzięłam głęboki wdech. Grant ujął moją prawą rękę, przesunął palcami po zbroi i podjął:
- Czułem, że odchodzisz bardzo daleko ode mnie. Jack skarżył się, że nie potrafię się skupić, ale nie
potrafiłem właśnie dlatego. Myślałem, że się rozstaniemy.
92
Zadrżałam, jakby zapadając w głąb siebie.
- Widziałam coś strasznego. Widziałam to, czym mogłabym się stać.
Grant wsunął rękę pod Deka, by oprzeć swoją wielką, ciepłą dłoń na moim karku. Obaj chłopcy zamruczeli.
- Spójrz na mnie - szepnął.
Spojrzałam. W piwne oczy, namiętne, mądre. Uwielbiałam jego oczy.
- Będzie dobrze - stwierdził.
Dotknęłam jego policzka. Chciałam się odezwać, ale głos odmówił mi posłuszeństwa. Mój głos nie
wystarczał, by rzec to, co miałam Grantowi do powiedzenia.
- Wiem - powiedział. Zciągnęłam brwi.
- O tym też wiem - dodał.
Stuknęłam go w pierś, a on chwycił mnie za rękę i pochylił się, by złożyć na mych ustach namiętny
pocałunek. Usiadłam mu na kolanach, a on ukrył twarz w zagłębieniu mojej szyi.
- Nie potrafiłem tego zrobić - powiedział z napięciem, a coś gorącego i wilgotnego dotknęło mojej skóry. -
Jack próbował mnie nauczyć. Mogłem zobaczyć powierzchnię wzoru w swojej głowie, ale nie udało się go
zatrzymać.
- Próbowałeś.
- To nie wystarczyło.
- Znajdziemy inny sposób. - Objęłam go mocniej. -Mam nadzieję, że Jack nie zrobi nic głupiego.
- Na przykład nie zamknie zasłony sam, na własną rękę? - Grant odchylił się, patrząc mi w oczy. -
Zorientowałem się, że o tym myśli, jeszcze zanim wróciłaś.
Dek liznął mnie w ucho. Pochyliłam powoli głowę i napotkałam trzy pary czerwonych oczu, łypiących na
mnie spod stołu.
- On się zabije, jeśli spróbuje to zrobić. - Głos mi się załamał, kiedy wypowiadałam te słowa. - Muszę go po-
wstrzymać. Jeśli dlatego stąd odszedł...
- Maxine - zacharczał Zee, podpełzając bliżej. Trzymał nasienne koło. Nie czułam, kiedy je odbierał,
ale teraz dosłownie wepchnął je w moje dłonie. Chwycił też rękę Granta i położył na mojej.
Grant i ja wymieniliśmy szybkie spojrzenie.
- Zee - powiedziałam, lecz on się wycofał, zabierając ze sobą Rawa i Aaza.
Dek i Mai przestali mruczeć.
- Zastanawiam się, co... - zaczął Grant, ale nie dokończył.
Zwiat wokół nas zaczął płonąć.
Lawa. Otaczała nas lawa.
Albo coś, co ją przypominało: ciekły ogień, lepki, gęsty jak lotne piaski, płonący jasnym, złocistym żarem.
Tkwiliśmy w tym, zanurzeni po czubki głów. Nie mogłam dostrzec Granta, ale wiedziałam, że gdzieś jest,
opleciony wokół mnie. Tak jak ja spowijałam jego; byliśmy tak blisko, jakbyśmy stanowili jedno ciało.
Moja matka była koło nas, łysa i naga, pokryta tatuażami. Bez ust, nosa i oczu - chłopcy utkali szczelny
kokon.
To tylko przywidzenie, powiedziałam sobie. Tak naprawdę nie było tam ani Granta, ani mnie.
Ale jej wspomnienia wydawały się realne. Nie wiem, od jak dawna przebywała w tej lawie, lecz w pewnym
momencie poruszyła rękami i popełzła w górę, jej głowa wynurzyła się nad powierzchnią. Była na obrzeżu
całego jeziora wypełnionego lawą. Powietrze drgało od gorąca. Wysoko przetaczały się szare burzowe chmury,
a brzeg był lśniącą czarną skałą, spękaną od ognia.
W oddali dostrzegłam poruszenie. Małe postacie, jadące na stworach, które mogły być końmi - tyle że miały po
sześć nóg i pancerze, co sprawiało, że wyglądały jak czarne pancerniki. Moja matka patrzyła na nie. Bez oczu,
bez ust - nic, co mogło zdradzać jej myśli - ale wiedziałam, że się boi. Ukrywała się.
To, co widziałam, rozmazało się, zamieniło w przebłyski pustyni, gór, miast płynących w chmurach,
dżungli, nad którą niebo było purpurowe, płaskowyżów, gdzie podobne do gadów androidy wylegiwały się
na kamiennych płytach pod dwoma świecącymi ostro słońcami. W końcu znalazłam się razem z Grantem w
mrocznym pokoju pełnym książek, kamiennych kolumn lśniących perłowo, z moją matką zakopaną w
miękkich kocach. Wyczułam woń róż. Zpiewały ptaki. Matka miała włosy, ale bardzo krótkie. I taką młodą
twarz. Młodszą od mojej. Pokrytą tatuażami.
- Poniesiesz moje serce, kiedy mnie opuścisz - przemówił niski, mocny głos. - Serce Labiryntu. Tylko ty,
nikt inny. Nigdy nie kochałam nikogo tak jak ciebie.
- W takim razie pozwól mi zostać - odpowiedziała moja matka.
Jej głos mną wstrząsnął. Nigdy dotąd nie słyszałam, aby brzmiał tak miękko, tak błagalnie. Wprawiał mnie
w zażenowanie. Chciałam zobaczyć, do kogo mówi. Rozpaczliwie pragnęłam dowiedzieć się tego, ale mimo
usilnych starań wzrok mi się nie wyostrzył. Mogłam dostrzec jedynie matkę, choć i ona stała się niewyrazna,
jakby uwięziona pomiędzy mętnymi soczewkami.
- Chciałbym, abyś została - odezwał się tamten głęboki głos - ale nie mogę zatrzymać przyszłości, którą
widzę. Musisz odejść.
Pokój wyblakł jeszcze bardziej. Dostrzegłam jakiegoś człowieka poruszającego się jak zjawa. Ledwie
mogłam dojrzeć matkę - wytatuowaną, spowitą w mrok.
Jednak zauważyłam w jej dłoni nasienne koło.
- Wiesz, jak tego użyć - powiedział ktoś spokojnie. -Wyryłem już wszystko, czego ona będzie musiała się
dowiedzieć.
Moja matka chwyciła go za ramię.
93
- Nie poradzę sobie bez ciebie. Nie umiem być matką. Nie potrafię jej ochronić.
- Możesz ją ukształtować - odpowiedział tamten. -A ona poradzi sobie z resztą.
Moja matka się rozpłynęła. Człowiek pozostał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]