[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Indianka usłyszała tętent kopyt Lamparta i skręciła w bok.
 Nie!  krzyknęła Elyssa.  Chcę ci pomóc! Jestem przyjacielem!
Dziewczyna albo uwierzyła w to, że jasnowłosy jezdziec nie stanowi dla niej
zagrożenia, albo była po prostu zbyt zmęczona, żeby biec na moczary. Zatrzymała
się, pochyliła głowę i przytuliła zawiniątko z dzieckiem. Potem zawróciła i pobiegła
ile sił w bosych stopach.
Culpepperowie zbliżali się z zatrważającą prędkością. Jeden z nich celował w
dziewczynę. Elyssa nie wiedziała, jak to się stało, że wyciągnęła karabinek i strzeliła.
Siła odrzutu boleśnie uderzyła ją w ramię. Strzeliła jeszcze kilkakrotnie. Nagle któryś
z Culpepperów krzyknął, wyrzucił ręce w górę i zwalił się pod kopyta własnego
muła.
Elissa odczuła ulgę, ale zrobiło jej się niedobrze. Wysiłkiem woli zapanowała nad
sobą i zrównała się z biegnącą dziewczyną, a wtedy Indianka wyciągnęła w jej stronę
dziecko z niemym błaganiem o ocalenie maleństwa. Bandyci byli tuż-tuż. Elyssa
chwyciła dziecko i przycisnęła je mocno lewym ramieniem. Jednocześnie wyjęła
nogę z prawego strzelenia i wyciągnęła prawą rękę do nieszczęsnej dziewczyny.
 Wskakuj!  krzyknęła.  Złap mnie za rękę! Inaczej zginiesz!
Gest powiedział więcej niż słowa. Indianka wykonała koci skok i znalazła się na
końskim grzbiecie. Elyssa zawróciła Lamparta i szaleńczym galopem puściła się w
stronę bagien. Dookoła gwizdały kule. Jedną ręką podtrzymywała Indiankę
uczepioną kurczowo siodła, drugim ramieniem przyciskała do siebie dziecko.
 Trzymaj się!  krzyczała.  Cokolwiek się stanie, trzymaj się!
Indianka zrozumiała. Wzrok miała błędny, twarz pokrywały sińce.
Lampart mknął rączo w stronę bagien, nie zwalniając ani trochę na nierównościach
terenu. Elyssa na moment obejrzała się i zobaczyła, że Gaylord Culpepper jest już
kilkadziesiąt metrów za nimi. Jechał bez pośpiechu i mierzył w ich kierunku ze
strzelby.
Kątem oka dostrzegła jezdzców Ladder S, wypadających z moczarów. Prowadził
Bugle Boy. Dystans między Hunterem a resztą zwiększał się powoli. Hunter strzelał
raz po raz. Odległość była jednak za duża i strzały oddawane z grzbietu pędzącego
konia nie trafiały do celu. Wiedziała, że Hunter niewiele może zrobić, dopóki się
bardziej nie przybliży. A do tego czasu Gaylord mógł je obie powystrzelać jak ryby w
beczce.
Ułamek sekundy pózniej kula wystrzelona przez Gaylorda zaryła się w ziemi tuż przy
lewym kopycie Lamparta, wzbijając tuman kurzu. Koń jednym susem skoczył w
brunatny gąszcz. Elyssa zatrzymała go. W tym samym momencie Indianka osunęła
się na ziemię. Lampart stał spokojnie. Elyssa wyciągnęła nogi ze strzemion i zsunęła
się z siodła, trzymając dziecko w jednym ręku, a karabin w drugim. Indianka
wyciągnęła ręce. Elyssa pochyliła się i podała dziecko matce. Nagły szelest
dobiegający z trzcin poderwał ją na równe nogi. Obejrzała się z karabinem gotowym
do strzału. Indianka chciała się podnieść, ale zabrakło jej sił.
 Spokojnie, Sassy  odezwał się głos z trzcin.  To ja, Case.
Poczuła, jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Westchnęła z ulgą i odłożyła
broń. Case wyszedł z trzcin.
Indianka najwyrazniej rozpoznała go. Od razu uspokoiła się i zaczęła przemawiać do
dziecka, które podczas ucieczki nie wydało żadnego dzwięku. Spomiędzy szmat
wysunęła się mała piąstka. Drobne paluszki dotknęły twarzy matki, a ona
odpowiedziała mu śmiechem tak promiennym jak majowe słońce.
 Jesteś ranna?  spytał Case, zwracając się do Elyssy.
Miała zbyt wyschnięte usta, by odpowiedzieć. Potrząsnęła tylko głową.
 Zaczekaj tu  rzekł Case.  Zagwiżdżę jak skowronek, kiedy wrócę. Jeśli usłyszysz
coś innego, strzelaj bez wahania.
Skinęła głową. Case obrzucił ją długim, uważnym spojrzeniem.
 Trzymaj się, Sassy. Zaraz wracam.
Tępo skinęła głową.
Zza moczarów dochodziły jeszcze pojedyncze strzały. Wśród szumu kołysanych
wiatrem trzcin słychać było odległy tętent kopyt. Zdawać się mogło, że upłynęła
godzina, ale tak naprawdę było to zaledwie kilka minut, kiedy wreszcie z trzcin
dobiegł łagodny gwizd skowronka.
 Wszystko w porządku  rzekł Case.  Uciekają, aż się za nimi kurzy.
Elyssa odetchnęła z ulgą. Ogarnęła ją słabość. Zrobiło się jej ciemno przed oczami.
Zachwiała się niepewnie.
 Co się ze mną dzieje? Przecież nie biegłam jak ta biedaczka, tylko jechałam konno .
Obraz Culpeppera wyrzucającego ramiona do góry i staczającego się pod kopyta
galopującego muła uprzytomniał jej, co zrobiła. Nerwowo przełknęła ślinę.
W obecności Case'a poczuła się bezpiecznie. Podeszła do Indianki. Pochyliła się,
żeby zobaczyć, czy wszystko w porządku z dzieckiem, i znów ogarnęły ją mdłości.
Zamknęła oczy, opadła na kolana i na czworakach odpełzła na bok. Wymiotowała
długo, i to ją tak wyczerpało, że nie była w stanie utrzymać głowy. Nagle zdała sobie
sprawę, że ktoś robił to za nią. Silne ramiona podtrzymały ją, delikatne dłonie otarły
twarz chłodną, wilgotną chustką. Po chwili, drżąca, leżała oparta na szerokiej męskiej
piersi.
 Hunter?  szepnęła niepewnie.
 Jeszcze go nie ma  odparł Case.  Ale zaraz powinien tu być.
Jęknęła cichutko, usiłując się podnieść. Case delikatnie, lecz stanowczo przytrzymał
ją. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl