[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stronę przejścia z okrzykiem: - Sarna! Sarna! Kiedy znalazła się już z ich
strony, obskoczyli ją wszyscy. Chłopcy ściskali, dziewczyny całowały w
policzek. - Wiesz, Topór żyje, napisał do Krysi! - Krzysztof Bielecki
wrócił! - przekrzykiwali się, przekazując najnowsze informacje. - Co z
Igłą? - pytała Iga. - Znalazł się? - Myślałam, że może wy coś wiecie... -
spojrzała na nią Basia. Wpatrywała się z wyczekiwaniem w otaczające ją
twarze. Nikt nic nie odpowiedział. Iga wyciągnęła z torby kolejny znicz.
Zapaliła go. Postawiła obok innych. - Nie! - Basia jednym dmuchnięciem
zgasiła płomyk. - On żyje! Zapomnij o mnie Zaskoczyły Andrzeja te mosiężne
trąby, trąbki i puzony, leżące na pełnym dziur i wyrw peronie. Blacha
instrumentów odbijała słabe światła nielicznych latarni, które nie były w
stanie rozproszyć ciemności. Omal się nie potknął o potężny bęben,
przystawiony do jedynej tu ławki. Zabrzęczały zaniepokojone czynele i to
wywołało z baraku stacji muzykanta w kolejarskim mundurze. Reszta orkiestry
stała za budką przy końcu peronu. Ubrani w podniszczone mundury i w
rogatywki byli wyraznie czymś podnieceni. Budyneczek na peronie, choć
postrzelany i bez drzwi, służył widać nadal. W środku ćmiło się liche
światełko. Obłupane z tynku mury oblepione były plakatami. Z niektórych
zostały już tylko podrywane wiatrem strzępy, inne dopiero co przyklejono.
Na jednym Andrzej odczytał hasło: "Precz ze szlacheckimi pachołkami AK!",
na drugim: "Niech żyje wolna, niepodległa, demokratyczna Polska". Szukał
rozkładu, ale go nie znalazł. Podszedł do okna i zobaczywszy śpiącego
człowieka w mundurze, zastukał w szybkę. Kolejarz ocknął się i podniósł
głowę. Andrzej zapytał, kiedy przyjedzie pociąg od strony Pruszkowa. Tamten
patrzył na niego niezbyt przytomnie. - Zawiadowca może coś wie -
odpowiedział wreszcie, wzruszając ramionami. - A gdzie on jest? - Przy
transporcie. Wskazał ręką przeciwny koniec peronów. Z niewidocznych prawie
w półmroku bocznic dobiegały Andrzeja przedziwne odgłosy: to zaryczała
tęskliwie krowa, to zawtórowało jej beczenie owiec, czasem wybijało się
przeciągłe rżenie koni, a kiedy podszedł bliżej - podniesione głosy ludzi.
Na bocznicy stały towarowe wagony. Drzwi były pootwierane, zagrodzone
drągami; z wnętrza wyglądały na świat łby krów i koni. Nad nimi tu i ówdzie
snuły się pasemka dymu, który wydobywał się z wyprowadzonych ponad dachy
wygonów rur. Na sąsiednich torach bawiły się grupki dzieciaków. Między
metalowymi słupkami, na rozwieszonym sznurku, suszyły się pieluchy, bielały
nogawki kalesonów. Przy jednym z wagonów kłębiła się gromada ludzi. Ich
nerwowe, napastliwe wrzaski skierowane były do człowieka stojącego w środku
tego mrowiska. Na szyi miał gruby bandaż. Spod fibrowego daszka
kolejarskiej czapki zmęczone oczy rzucały wystraszone spojrzenia na
otaczających go zwartym kręgiem ludzi. Wszyscy, mimo lata, byli tak ubrani,
jakby od zimy się nie rozbierali i mieli zamiar dotrwać tak do jesieni. Rej
wśród nich wodził drobny człeczyna, który nawet w krzyku nie zatracił
wschodniej zaśpiewności: - Albo dacie parowoza, albo sami wezmiemy! - Skąd
mam wziąć?! - zawiadowca próbował go odepchnąć, ale tamten napierał na
niego z grozną miną. - Koń mi z sił spadnie! Czym ja będę orał, człowiecze?
- przechodził od śpiewnego żalu do ostrej grozby. - Czas kończyć tę
wędrówkę ludów. Parowoza dawaj! - %7łeby dać, trzeba mieć - zawiadowca zebrał
wszystkie siły, rozepchnął repatriantów i ruszył biegiem. Andrzej próbował
go zatrzymać, ale ten wyrwał rękaw munduru i przeskakując tory, pognał w
stronę budki na peronie. Repatrianci ruszyli w ślad za nim. - Naród
szturmem parowoza wezmie! Co przyjdzie! Pierwszy lepszy! - krzyczał za
zawiadowcą wysoki, kościsty człowiek. - To milicję wezwę! - nie zatrzymując
się odkrzyknął kolejarz. - Na nas?! Na nas?! - zawołał ów drobny
człowieczek w mundurze. - Znamy was: będzie spirt, będzie parowóz! Tak? A
skąd jego brać?! - wyrwał z ręki kościstego kanister i rąbnął nim z
rozmachem o szyny. - Taż my przez tę drogę bezlitośnie ze spirytusu
wytrzebieni! Kopnął pusty kanister, który potoczył się po podkładach z
brzękiem. W geście tym było tyleż wściekłości, co bezradności. - %7łeby jego
wilcy! - zaklął śpiewnie i po tym właśnie Andrzej rozpoznał w nim
szeregowego Sumika. Pamiętał jeszcze jego głos, sączący się przez kratki
chlewika, przed którym Sumik stał na warcie. Odruchowo spojrzał na jego
nogi, jakby chciał sprawdzić, czy służą mu jeszcze te same buty. Przygiął
się i pod buforami przelazł na drugą stronę wagonów. Nie zdążył nawet
otrzepać swoich nowych, popielatych spodni, kiedy spod buforów wylazł
Sumik. Szedł teraz ku niemu, mrużąc chytre oczka. - Nie może być! Talar?!
To my oba żywi?! Aj, porucznik Ciećwierz by ucieszył się, ciebie
zobaczywszy - i nagle dodał innym już tonem: - On tiurmę zarobił! - Za co?
- On się jeszcze pyta! A ty nie ciekaw, za co ja w karną kompanię popadł?
Oj, bezlitośnie ja tobie błogosławił, Talar, za te buty, żeb'je chaliera.
No i popadł ty na mnie! Na twarzy starego pojawił się chytry uśmieszek.
Położył rękę na ramieniu Andrzeja i ten wiedział, że Sumik nie zdejmie jej,
póki się nie rozliczy z tego, co było. Wcale nie chciał Bóg wie czego.
Spirytusu chciał. I to wcale nie dla siebie, ale dla społeczności - jak
nazywał tę nieszczęsną gromadę, której przewodził. Według Sumika los
repatriantów zależał od spirytusu. Jest - to jadą głównym torem, nie ma -
stoją na bocznicy. A jak oni mogą nastarczyć dla wszystkich kolejnych
maszynistów, dla zawiadowców? Skąd go zdobyć w nie znanym sobie świecie?
Chyba Talar ma zrozumienie dla repatriacji? - A co ja mam do tego - Andrzej
próbował się wymigać. - Albo spirt, albo... - zawiesił głos, rozejrzał się
i dokończył ciszej - Ciećwierz by się ucieszył ciebie ujrzawszy. - Aha, to
taka gadka... Sumik - niczym eskortant - przeprowadził go na drugą stronę
wagonów. - Taka gadka, jakie czasy - wcisnął do rąk Andrzeja kanister i
zwitek pieniędzy. - Ja tobie życie, Talar, ty mnie spirt. Nie zmuszaj,
żeb'ja bydlęciem został, bo... W tym momencie posłyszeli przeciągły gwizd
parowozu, dolatujący skądś z daleka. W wagonach i wokół transportu wzmógł
się tumult, ludzie wyskakiwali na torowisko i biegli w stronę semafora,
którego czerwone oko wisiało w górze, w ciemności. - Ludzie! Gdzie wy?! -
usiłował zatrzymać ich Sumik. Nikt go nie słuchał. Przebiegali, krzycząc
jeden przez drugiego: "Po parowóz!... Pod semaforem stoi pociąg! Zająć
lokomotywę!... Siłą brać!" Sumik po chwili wahania wyrwał Andrzejowi
pieniądze, które mu wcisnął przed chwilą, i pognał w ślad za swoimi.
Czerwone oko semafora mrugnęło i stało się zielone. Potężne metalowe
cielsko wydało jeszcze jeden ostry gwizd i buchając parą, potoczyło się do
przodu. Nad dwoma ślepiskami reflektorów furkotały biało-czerwone
chorągiewki. Lokomotywa nabierała już rozpędu. Naprzeciw biegli ludzie. Po
torach, prosto w reflektory. Parowóz gwizdnął jeszcze raz rozpaczliwie, ale
nie zatrzymał się. Ludzie w ostatnim momencie uskakiwali przed syczącą
maszyną. Wskakiwali na stopnie, na bufory, czepiali się wagonów. Pociąg
zwalniał. Na peronie orkiestra zadęła w instrumenty. Trąbki i puzony
zagłuszyły na chwilę krzyki ludzi i dudnienie pociągu. Andrzej patrzył na
przetaczające się wagony towarowe i platformy, załadowane pomalowanymi na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]