[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I takie wyjaśnienie panu wystarczy?
- Ludzie, którzy do siebie strzelają, zwykle mają lekkiego bzika.
- Podziwu godna naiwność.
Hugo z niedowierzaniem spojrzał na Poirota.
Poirot zaczął znów krążyć bez celu po pokoju. Gabinet komfortowo umeblowany w
ciężkawym stylu wiktoriańskim. Masywne szafy z książkami, potężne fotele i kilka
prostych chippendale'owskich krzeseł. Nie było tu wielu ozdób, ale kilka figurek z brązu
na gzymsie kominka zwróciło uwagę Poirota i wyraznie pobudziło jego ciekawość.
Podnosił je po kolei, ostrożnie oglądał i z pietyzmem odstawiał na miejsce. Z jednej,
stojącej po lewej stronie, ściągał coś paznokciem.
- Co to jest? - spytał Hugo bez większego zainteresowania.
- Nic wielkiego. Drobny odprysk lustra.
- Dziwne, jak to lustro rozleciało się pod wpływem strzału - zauważył Hugo. - Zbite
lustro oznacza nieszczęście. Biedny stary Gervase... Myślę, że szczęście dopisywało mu
zbyt długo.
- Pański wuj miał szczęście? Hugo zaśmiał się krótko.
- Jego szczęście było przysłowiowe! Wszystko, czego się dotknął, zmieniało się w złoto!
Nawet jeśli postawił na niewłaściwego konia, i tak właśnie ten pierwszy dochodził do
mety! Kiedy zainteresował się wątpliwą kopalnią, natychmiast dokopywano się
bogatych złóż! W zdumiewający sposób unikał niebezpieczeństw. Wiele razy w
cudowny sposób uszedł z życiem. Poza tym był to na swój sposób fajny facet. Obijał się
po świecie więcej niż inni z jego pokolenia.
Poirot mruknął konwencjonalnie: - Był pan przywiązany do wuja, panie Trent? Hugo
Trent sprawiał wrażenie zaskoczonego tym pytaniem.
112
- O tak, hmm... oczywiście - odparł trochę niepewnie. - Widzi pan, on bywał czasem
trudny. %7łyło się przy nim w nieustannym napięciu. Na szczęście nie spotykałem ,-się /
nim zbyt często.
- A on pana lubił?
- Nie dostrzegało się tego! Raczej powiedziałbym, że ledwie tolerował moje istnienie.
- Z jakiego powodu, panie Trent?
- Widzi pan, nie miał syna - to był jego kompleks. Miał fioła na punkcie swojej rodziny
i wszystkiego, co jej dotyczyło. Męczyło go, że z jego śmiercią skończy się ród Chevenix-
Gore'ów. Oni wywodzą się od Wilhelma Zdobywcy. Stary był ostatnim z rodu. Z jego
punktu widzenia było to trudne do zaakceptowania.
- Pan nie popiera tego rodzaju sentymentów?
Hugo wzruszył ramionami.
- Te wszystkie banialuki wydają mi się raczej staroświeckie.
- Co się stanie z majątkiem?
- Nie wiem. Może ja go dostanę? A może zapisał go Ruth? Ale najprawdopodobniej
odziedziczy go Wanda.
- Pański wuj nie deklarował swoich intencji?
- Owszem, miał swoją wypieszczoną ideę.
- Jaką?
- Planował, że Ruth i ja pobierzemy się.
- Niewątpliwie byłoby to bardzo stosowne.
- Tak, zdecydowanie. Ale Ruth... No tak, Ruth ma dość odmienny pogląd na życie. To,
widzi pan, bardzo atrakcyjna dziewczyna, i wie o tym. Nie spieszy się jej do małżeństwa.
Poirot pochylił się do przodu.
- Pan jednak życzyłby sobie tego, panie Trent?
Hugo odparł znudzonym głosem:
- W dzisiejszych czasach nie ma różnicy, kogo się poślubi. Tak łatwo się rozwieść. A jeżeli
trafi się zle, nic prostszego, jak przeciąć więzy i zacząć od początku.
Otworzyły się drzwi i wszedł Forbes wraz z wysokim, eleganckim mężczyzną.
Ten ostatni skinął głową w kierunku Trcnta.
- Cześć, Hugo. Strasznie mi przykro z powodu tego, co się stało. To wielki cios dla ciebie.
Herkules Poirot postąpił do przodu.
113
- Witam pana, majorze Riddle. Pamięta mnie pan?
- Tak, naturalnie. - Szef policji potrząsnął wyciągniętą rękę, - Co pan tu robi? - W jego
głosie zabrzmiała nutka zdziwienia. Patrzył z uwagą na Herkulesa Poirota.
ROZDZIAA CZWARTY
- A więc...? - spylał major Riddle.
Działo się to dwadzieścia minut pózniej. Szef policji skierował pytanie pod adresem
lekarza policyjnego, starszego, chudego mężczyzny o siwych włosach.
Ten ostatni wzruszył ramionami.
- Nie żyje co najmniej od pół godziny, lecz nie dłużej niż od godziny. Wiem, że nie życzy
pan sobie szczegółów technicznych, zatem oszczędzę ich panu. Ten człowiek zginął od
kuli, która przeszła przez jego głowę. Lufa pistoletu znajdowała się o kilka cali od prawej
skroni. Kula przebiła mózg i wyszła z drugiej strony czaszki.
- Czy dokładnie odpowiada to wersji samobójstwa?
- Oczywiście. Następnie ciało osunęło się w fotelu i pistolet wypadł z ręki.
- Znalazł pan kulę?
- Tak. - Lekarz pokazał ją.
- W porządku - rzekł major Riddle. - Wezmiemy ją, aby porównać z pistoletem. Na
szczęście, sprawa wydaje się prosta i niekłopolliwa.
Herkules Poirot spytał uprzejmie:
- Czy pan też jest pewien, że nie będzie kłopotów, doktorze?
Lekarz odparł wolno:
- Jest coś, co wydaje mi się trochę dziwne. Otóż, kiedy strzelał do siebie, musiał być
pochylony nieznacznie w prawo. Inaczej kula musiałaby trafić w ścianę poniżej lustra, a
nie w jego środek.
- Dosyć niewygodna pozycja, aby popełnić samobójstwo - zauważył Poirot. Lekarz
wzruszył ramionami.
- Kto myśli o komforcie, kiedy chce wszystko skończyć...
- Czy można już poruszyć ciało? - spytał major Riddle.
- Tak. Resztę zrobię potem.
114
- Co pan na to, inspektorze? - Major zwrócił się do wysokiego mężczyzny o beznamiętnej
twarzy, ubranego po cywilnemu.
- W porządku. Marny już wszystko, czego potrzebowaliśmy. Musimy jeszcze zdjąć
odciski palców z pistoletu.
- Więc niech się pan tym zajmie.
Zwłoki Gervase'a Chevenix-Gore'a zostały zabrane. Szef policji i Poirot pozostali sami.
- Wszystko wydaje się zupełnie proste i jasne - rzekł Riddle. - Drzwi zamknięte na klucz,
okna zaryglowane, klucz od drzwi w kieszeni zmarłego. Wszystko zgadza się idealnie, z
jednym wszakże wyjątkiem.
- Jakim, drogi przyjacielu? - zapytał Poirot.
- Pana! - rzekł wprost Riddle. - Co pan tu robi?
Poirot bez słowa wręczył majorowi list, który otrzymał przed tygodniem od
nieboszczyka, oraz telegram, jaki ostatecznie sprowadził go tutaj.
- Mhm... - mruknął szef policji. - Interesujące. Musimy to zbadać. Może mieć wpływ na
naszą teorię samobójstwa.
- Zgadzam się.
- Musimy sprawdzić wszystkich, którzy przebywali w domu.
- Mogę panu podać ich nazwiska. Właśnie odbyłem rozmówkę z Trentem.
I wymienił nazwiska.
- Może pan, majorze Riddle, wie coś o tych ludziach?
- Oczywiście, że wiem. Lady Chevenix~Gorc jest zupełnie tak samo zwariowana jak
stary sir Gervase. Byli sobie oddani i oboje mieli bzika. Ona jest najbardziej oderwaną
od rzeczywistości osobą, jaką znam -a jednak bywa niesamowicie przenikliwa, ma
zaskakującą zdolność trafiania w sedno. Niektórzy śmieją się z niej. Myślę, że ona dobrze
o tym wie, ale nie zwraca na to uwagi. Sama absolutnie nie ma poczucia humoru.
- Miss Chevenix-Gore jest, jak wiem, jej adoptowaną córką?
- Tak.
- To bardzo piękna młoda dziewczyna.
- Piekielnie atrakcyjna. Sieje spustoszenie w sercach otaczających ją młodzieńców. Owija
ich wokół palca i natrząsa się z nich. Doskonale jezdzi konno i ma piękne ręce.
- Nie interesuje nas to obecnie.
115
- No tak... Być może nie... Zatem o innych. Znam oczywiście starego Bury'ego. Bywa tu
często. Gra rolę jakby adiutanta lady Chevenix-Gore. Stary przyjaciel. Znają się od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]