[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pies warknął.
Nie należę do żadnego głupiego funaga. Chodzę, gdzie mi się żywnie podoba. I
chyba właśnie sobie pójdę dodał, wyraznie obrażony. Ale nie zrobił żadnego ruchu w tym kierunku,
stwierdziłam więc, że ciekawość musiała wziąć w nim górę nad urażoną godnością.
Nie miałam nic złego na myśli. Zastanawiałam się po prostu, dlaczego tu jesteś. Nie ma lepszego
miejsca dla psa? Jego reakcja na sugestię, że ma właściciela, utwierdziła mnie w przekonaniu, że był,
przynajmniej kiedyś, dziki.
Jest odparł ze smutnym westchnieniem. Już wcześniej o tobie słyszałem wyjawił
niespodziewanie. Kot o tobie mówił.
Maruman! Razem z imieniem stworzyłam projekcję kota, ale Sharna nie zareagował.
Nie widziałem szalonego kota, który szuka funaga. Słyszałem o nim od stworzenia, któremu
opowiedziało o nim jeszcze inne.
Wiesz może, czy ten kot tu był? spytałam podekscytowana.
Któż zna kocie ścieżki? odrzekł filozoficznie Sharna. Opowiedziano mi to tylko jako
ciekawostkę. Bo kto słyszał o kocie szukającym funaga? Uznałem, że to zagadka.
Usłyszałam kroki i podnosząc głowę, zobaczyłam Rushtona. Pies wyczuł, że się wycofuję, i znów
wcisnął się w kąt. Rushton rozejrzał się gwałtownie na boki, wyczuwając, że coś jest nie tak, a potem
rzucił tylko, żebym szła za nim.
O ile podczas naszego pierwszego spotkania okazywał mi dziwne zainteresowanie, o tyle tym razem
miałam wrażenie, że za wszelką cenę chce mi udowodnić swój całkowity brak zainteresowania mną.
W stajniach trzeba sprzątać co drugi dzień poinformował znudzonym głosem po wejściu do
budynku. Przywitał mnie intensywny, ziemisty zapach. Rushton pokazał mi, jak łapać konia za kantar i
wyprowadzić go na zewnątrz. Konie należało wypuścić na znajdujący się przy stajniach dziedziniec, a
następnie zdjąć im uzdy i odwiesić je na haczyk. Rushton wręczył mi miotłę, grabie i wiadro, a sam wziął
do ręki widły na długim drzewcu.
Musisz wybrać gnój i wrzucić go do wiadra razem z najbrudniejszą słomą. Wsunął wprawnie
zęby wideł pod obornik i wrzucił go płynnym ruchem do kubła. Jak już to zrobisz, zgarnij resztę siana
na bok i podsyp trochę świeżego. Nabrał siana z pobliskiego stogu i rozprowadził oszczędnie na
posadzce. Robota nie wyglądała na trudną.
Trzeba przysypać świeże siano starym, bo inaczej konie je zjedzą. Podał mi widły.
Boksów jest dwanaście, więc lepiej zabieraj się do roboty. Zawołaj mnie, jeśli będziesz miała
problem z wyprowadzeniem koni. Pokiwałam głową i poczułam przez chwilę na sobie nieodgadniony
wzrok Rushtona. Zaraz potem chłopak okręcił się na pięcie i wyszedł.
Odwróciłam się i przyjrzałam się stajni.
Lepiej odezwij się najpierw do nich w myślach doradził Sharna z kąta. Idąc za jego radą,
podeszłam do najbliższego boksu i przywitałam się z jego mieszkanką, jabłkowitą klaczą o dużym zadzie.
Poruszyła ogonem i odwróciła się do mnie.
Kim jesteś? spytała z wyraznym rozbawieniem. Swego czasu rozmawiałam z różnymi
dziwacznymi stworzeniami, ale nigdy z jednym z was. Domyślam się, że to ty za tym stoisz. Ostatnią
myśl skierowała do Sharny, który podszedł popatrzeć. Klacz zbliżyła chrapy do mojej twarzy i parsknęła
nieuprzejmie. Przypuszczam, że chcesz mnie wyprowadzić na dwór? Musisz wiedzieć, że nie pozwolę
założyć sobie tego czegoś na łeb. Po prostu mi otwórz, to sama wyjdę.
Z pewnymi obawami zrobiłam tak, jak chciała, mając nadzieję, że Rushton mnie na tym nie przyłapie.
Sharna mruknął coś na temat klaczy, ale nie słuchałam go, tylko skoncentrowałam się na odtworzeniu
ruchów Rushtona.
Poza wielkim, wrednym karoszem, który według relacji Sharny był zle traktowany przez swojego
poprzedniego właściciela, pozostałe konie wyszły bez problemów na wybieg.
Skończyłam sprzątać i przyglądałam się im oparta o słupek, gdy wrócił Rushton.
Zaskakująco szybko się uwinęłaś stwierdził. Z mojej twarzy zniknął uśmiech, bo uświadomiłam
sobie, jak głupio postąpiłam. No pewnie, że byłam za szybka.
Wprost nie do wiary, jak szybko, nawet jeśli jesteś z polecenia Enocha dodał z namysłem.
Spojrzałam w jego surową twarz i poczułam, że się boję.
Rozdział 13.
A więc? przynaglił z ponurą miną Rushton.
Ja& Mój ojciec miał konie skłamałam, licząc, że nie wie, ile miałam lat, gdy zostałam
osierocona. W jego oczach pojawił się błysk niedowierzania, ale skinął głową.
W porządku. Przed stodołą są paczuszki z obiadem z kuchni. Po południu znajdę ci coś innego do
roboty dodał łagodnie.
Zniknęłam mu czym prędzej z oczu, żeby uniknąć ich zaciekawionego, uważnego spojrzenia. Rushton
zajmował najwyrazniej w Obernewtyn wyjątkowe stanowisko. Nie wyglądał na Odmieńca, a jednak przy
Arielu, który nim był, miał się na baczności. A do tego ten dziwny incydent z Selmar na korytarzu.
Zawiniątka z jedzeniem leżały na ziemi obok dużego wiadra z mlekiem nakrytego kawałkiem gazy.
Nabrałam sobie mleka, ale zrezygnowałam z miękkiej paczuszki, której zawartość mogłam po okresie
pracy w kuchni zidentyfikować jako chleb z tłuszczem. Usiadłszy na słońcu, oparłam się o beczkę na
deszczówkę i przyznałam w duchu, że byłam głupia, że tak szybko pracowałam. Mogłam spędzić cały
dzień z Sharną i końmi, a tak Rushton przydzieli mi na pewno jakieś okropne zadanie. Westchnęłam,
myśląc, że nikt nie musi mnie wpędzać w kłopoty. Sama sobie z tym świetnie radzę.
Przypomniałam sobie o Marumanie i zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie tu był.
Trudno mi było w to uwierzyć. Nie przeszedłby na własnych nogach przez skażoną ziemię, a od mojego
przyjazdu powóz już tu nie zajeżdżał, bo nie zauważyłam żadnych nowych twarzy podczas posiłków. A
jednak Maruman mówił dziwnie obronnym tonem, gdy twierdził, że nie chce przyjeżdżać do Obernewtyn,
jakby czuł się z tego powodu winny. Sny kazały mu za mną podążać. Miałam nadzieję, że nie dostał
kolejnego ataku i nie postanowił jednak tu dotrzeć.
Stwierdziłam, że zapytam o to Sharnę. Może uda mu się dotrzeć do zródła opowieści o kocie, który
szukał funaga.
Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam Matthew. Aż podskoczyłam, gdy na moje kolana padł jego cień.
Znów śnisz? spytał. Usiadł obok mnie i zawołał Dameona, żeby się do nas przyłączył. Dawniej
tego rodzaju nieproszona poufałość wywołałaby moją irytację, ale teraz stwierdziłam, że towarzystwo tej
dziwnej pary wcale mnie nie drażni.
Niemniej jednak czułam się zobowiązana przypomnieć im, że zbiorowiska ludzi są zawsze
niebezpieczne.
Nie mówię, że nie chcę z wami rozmawiać, ale może to nie najlepszy pomysł robić to na widoku
wyjaśniłam i rozejrzałam się niepewnie.
Matthew wzruszył ramionami.
Elspeth, myślisz dalej jak sierota. Jesteśmy Odmieńcami. Co więcej mogą nam zrobić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]