[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tego lata po raz pierwszy wyjechaliśmy we troje na wakacje za granicę. Powiedziałeś, że to spózniona
podróż poślubna.
- Właśnie - wtrącił Michał - i od razu prezent: gotowe dziecko.
- Masz na myśli tego dryblasa, który się plącze obok nas? - spytałam.
- Właśnie - w jego oczach zapaliły się znajome iskierki.
Już wiedziałam, że coś wymyśli. I wymyślił, złapał mnie na ręce i zaczął ze mną biegać wokół stołu.
- Michał! Oszalałeś. - Starałam się bronić.
- Jak chcesz odzyskać żonę, to ją wykup - zwrócił się do Ciebie.
- No, nie wiem, czy warto...
A co byś powiedział, gdybyś znał prawdę? To było przecież najważniejsze pytanie mojego życia, a
jednak nie mogłam go zadać nikomu, ani Tobie, ani nawet sobie samej. Nie chciałam znać
odpowiedzi, umierałam przed nią ze strachu. A przecież to tylko mogło odkłamać nasze życie:
prawda. Dlaczego okazałam się takim tchórzem? Wiedziałam dlaczego, przecież wiedziałam, nie było
sensu tego powtarzać.
Miesiąc spędziliśmy w Jugosławii. Zachwycił mnie Dubrownik, po raz pierwszy żałowałam, że nie
umiem malować, tak bardzo chciałam stamtąd coś zabrać. Zdjęcia to było za mało. Ja chciałam
zatrzymać słońce na murach, wąskie uliczki, kamienne schodki, drzewo wyrastające tuż nad
urwiskiem, a pod nim szafirowe morze. Któregoś dnia na plaży Michał przyjrzał mi się, a potem
powiedział:
- Jezus Maria, Kryśka, morze ci wpadło do oczu. Wtedy na plaży myślałam o tej chwili, kiedy wejdę
do jego gabinetu. Czy już wtedy przeczuwałam, jakie piekło czeka mnie po powrocie? Nawet nie
musiałam, przecież to ja nim byłam. Ja sama byłam swoim piekłem.
Zadzwoniłam do wydawnictwa, że mam gotowy tekst, umówiłam się z redaktorką. Byłam pewna, że
powie: Może pójdziemy do dyrektora". Ale ona tylko wyraziła swojąradość, że zdążyłam w terminie.
Z uczuciem niedowierzania schodziłam po schodach. Był tu, w tym gmachu, i nie chciał się ze mną
zobaczyć. Znowu znalazł sposób, żeby mnie upokorzyć. Był złym i mściwym człowiekiem. Bo
przecież to wyglądało jak zemsta.
Chodziłam z tym dwa tygodnie, któregoś dnia, z uczuciem pogardy dla siebie, zadzwoniłam do niego.
- Kwiatkowski - rzucił do słuchawki, dobrze wiedząc, kto dzwoni, sekretarka nas łączyła.
- Korzecka.
- Słucham panią? Jakieś kłopoty? Wiem, że oddała pani tekst...
Nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robię, odłożyłam słuchawkę. Odezwał się telefon, przez
chwilę chciałam nie odbierać. Usłyszałam głos sekretarki:
- Coś się rozłączyło. A potem jego głos:
- Rozłączono nas.
- Odłożyłam słuchawkę - odrzekłam spokojnym tonem, jak zwykle, kiedy zaczynałam o siebie wal-
czyć.
- Dlaczego?
- Chciałam się spotkać, ale...
- Kiedy? - przerwał mi.
To krótkie pytanie niemal wytrąciło mnie z przyjętej roli.
- Jutro.
Cisza, a potem jego głos:
- Nie mam już swojej garsoniery.
To było dokładnie to: przypuśćmy, że chciałbym się z panią pieprzyć". To był ten sam człowiek,
chciał mnie dostać, chciał mnie zobaczyć pokonaną.
- Nie szkodzi, proszę przyjść do mnie - odparłam.
Cisza.
- Halo - powiedziałam.
- Urządza pani przyjęcie?
- Nie, zapraszam pana na dziesiątą rano. Będę sama.
I znowu cisza.
- Halo - powtórzyłam.
- Nie przyjdę, Elżbieto - usłyszałam.
- Musisz przyjść.
- Po co ci to potrzebne?
- Czekam o dziesiątej - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Dopiero wtedy przestraszyłam się swojego pomysłu, uznając go za niedorzeczny. Nawet nie cyniczny,
po prostu pozbawiony sensu. Ale jak się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że właściwie
niczym nie ryzykowałam. Ty wracałeś po trzeciej, Michał jeszcze pózniej. To znowu włączyła się
moja podświadomość czy raczej odezwała się we mnie ta druga". Już wiedziałam, o co chodziło.
%7łeby kochać się z nim na naszym tapczanie, to mi natychmiast dawało przewagę nad nim. Jeżeli
przyjdzie. Nie byłam tego pewna i te piętnaście minut, jakie się spóznił, traktowałam jak klęskę. W
szesnastej minucie odezwał się dzwonek. Poszłam otworzyć. Zaskoczył mnie jego widok, ta wąska
twarz, oczy. Już nie chciałam walczyć, uśmiechnęłam się i mój uśmiech miał spełnić rolę gałązki
oliwnej, on jednak nie kwapił się jej przyjąć. Był nieco sztywny. Poprosiłam, żeby zdjął płaszcz,
potem przeszliśmy do dużego pokoju. Sytuacja była nieco absurdalna. Nic o sobie właściwie nie
wiedzieliśmy. Spytałam, czy napije się kawy, odmówił. Zapalił papierosa. Ja stałam obok.
- Tak to miało wyglądać? - spytał. - O to chodziło?
- Nie - odrzekłam cicho.
Zgasił papierosa, potem wstał. Prawie jednocześnie rzuciliśmy się do siebie. Gorączkowo starał się
dotrzeć do mnie przez ubranie, pomagałam mu na wpół przytomnie. Znalezliśmy się na podłodze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]